O polskiej polityce, planktonie, mrówkach i słoniach z Markiem Jurkiem, liderem Prawicy Rzeczypospolitej, rozmawia Andrzej Grajewski.
Andrzej Grajewski: Wynik wyborów prezydenckich, w których otrzymał Pan ok. 180 tys. głosów, czyli ok. 1 proc., nie był dobry. Nie rozważał Pan wtedy zakończenia kariery politycznej?
Marek Jurek: – Oczywiście, to nie był zadowalający wynik. Ale elektorat prawicowy głosuje z reguły blokiem, koncentrując się na jednym kandydacie. W 1995 r. masowo poparł Lecha Wałęsę, a Lech Kaczyński wycofał swoją kandydaturę w trakcie kampanii i wsparł Jana Olszewskiego. W ubiegłym roku wyborcy prawicy równie masowo poparli Jarosława Kaczyńskiego. Natomiast o mandacie społecznym naszych poglądów świadczy choćby to, że we wszystkich miastach wojewódzkich oprócz Kielc wygrałem z urzędującym wicepremierem – ministrem gospodarki, którego partia w ciągu ostatnich 4 lat dostała ponad 50 milionów złotych z budżetu państwa.
A można robić politykę bez pieniędzy?
– Środki finansowe trzeba gromadzić, bez tego nie ma ani systematycznej akcji, ani komunikacji społecznej. Ale jestem zdecydowanym przeciwnikiem obecnego systemu dotacji dla partii. Zabija on ofiarność i materialną solidarność w życiu publicznym. Ludzie myślą: po co wspierać działalność polityczną, skoro robi to za nas państwo? Powinniśmy skorzystać z doświadczeń amerykańskich i stworzyć system prawny umożliwiający pozyskiwanie na akcję wyborczą drobnych wpłat od obywateli, co byłoby także elementem aktywizacji społecznej.
Całość w Gościu Niedzielnym GN 25/2011