Z byłym marszałkiem Sejmu Markiem Jurkiem (Prawica Rzeczypospolitej) rozmawia Krzysztof Losz
Premier Donald Tusk zapowiedział, że traktat unijny podpisany w Lizbonie trafi do parlamentu do ratyfikacji już w lutym.
- Jest to działanie nieprzemyślane i szkodliwe. Rząd Donalda Tuska wyzbywa się wpływu na to, co będzie dziać się w Unii Europejskiej w wypadku odrzucenia traktatu przez którekolwiek państwo. Trzeba pamiętać, że mamy do czynienia ze złym traktatem. Taka była zgodna ocena tego dokumentu przez wszystkie niekomunistyczne partie w Polsce. Przede wszystkim dlatego że obniża pozycję Polski w Unii Europejskiej. To ten zarzut jako najważniejszy stawiali Donald Tusk i Jan Rokita. A przecież również demonstracyjnie ignoruje wartości chrześcijańskie i pomija prawa rodziny. Wprowadza wspólną politykę zagraniczną w sytuacji, gdy nie mamy ustalonego nawet stanowiska w kwestii ostatecznych granic Unii i kierunków rozszerzenia. Zwiększa kompetencje Unii, mimo że nie widzimy wzrostu solidarności, na przykład w zakresie równości dopłat bezpośrednich dla rolników.
Możliwe jest jeszcze w takim razie zablokowanie ratyfikacji traktatu?
- Można go zablokować parlamentarnie w sposób skuteczny i pewny. Wystarczy, iż Prawo i Sprawiedliwość ogłosi, że wiążąc akceptację dla traktatu ze stanowiskiem innych państw, teraz nie może go poprzeć, dopóki nie wyjaśni się pozycja krajów, w których traktat budzi kontrowersje lub musi być poddany referendum. Wobec sprzeciwu PiS rząd nie zdecyduje się na uruchamianie niepewnej procedury ratyfikacyjnej, bo partia Jarosława Kaczyńskiego ma ponad 1/3 głosów w Sejmie, czyli siłę wystarczającą do zablokowania ratyfikacji, nawet jeśli się wstrzyma od głosu. PiS nawet nie musiałoby zmieniać dotychczasowego stanowiska, żeby to zabójcze tempo ratyfikacji zablokować.
Co zyskamy na odwlekaniu ratyfikacji? W parlamencie większość i tak stanowią zwolennicy unijnej konstytucji...
- Przecież bardzo prawdopodobne jest to, że część krajów odrzuci traktat, a wtedy nawet nie będzie potrzebna jego ratyfikacja w Polsce. Pokaże to również prawdę o traktacie naszej opinii publicznej, hipnotyzowanej rzekomo powszechną akceptacją tej umowy w Europie. Taką sytuację mieliśmy już w przypadku prób ratyfikacji tego dokumentu pod nazwą konstytucji dla Europy; wtedy Polska (tak jak m.in. Czechy i Wielka Brytania) po prostu zawiesiła ratyfikację po referendach we Francji i w Holandii. Nastawienie Wielkiej Brytanii i Czech się nie zmieniło. Przeciwnikiem traktatu jest prezydent Klaus. W obu wielkich partiach brytyjskich są przeciwnicy ratyfikacji. W Irlandii musi się odbyć w tej sprawie referendum.
A gdy PiS takiej deklaracji nie złoży? Co wtedy można zrobić?
- PiS ma taki obowiązek wobec autorytetów i wyborców, którzy udzielili mu bezwarunkowego poparcia przed wyborami. Bez tego poparcia PiS nie dysponowałoby siłą i pozycją, którą posiada. Te środowiska mają prawo i obowiązek domagać się szacunku dla polskiej racji stanu.
Jeśli nie będzie poselskiego wniosku o referendum, pozostaje inicjatywa obywatelska. Jest ona w ogóle możliwa?
- Jest możliwa, ale może być odrzucona. Poza tym referendum to tylko inna forma ratyfikacji, a z tym naprawdę nie należy się spieszyć. Oczywiście z inicjatywą referendum może wystąpić prezydent. Również PiS może zażądać referendum, wykluczając poparcie traktatu w innym trybie.
Referendum jest jednak ryzykowne, ponieważ możemy się spodziewać, że w mediach ruszy zdecydowana kampania za traktatem. Jego przeciwnicy będą słabo słyszalni...
- Dlatego zalecam odroczenie ratyfikacji. Ale jeśli to okaże się niemożliwe - pozostaje referendum.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik, 28 stycznia 2008 r.