Publicyści piszą często, ze żyjemy w czasach najlepszych od 300 lat: Europa się integruje, na wakacje jeździmy do Egiptu, a historia się skończyła. Nastroju urzędowego samozadowolenia nie psuje nawet widmo likwidacji własnej waluty czy horrendalny wzrost zadłużenia.
Tym bardziej urzędowi optymiści nie chcą widzieć największego dramatu, z którym naprawdę powinniśmy się zmierzyć: katastrofy demograficznej. Od początku lat 90-tych, pokolenie dzieci nie zastępuje ilościowo pokolenia rodziców. Ostatnie roczniki są już o 40% mniej liczne od przeciętnego rocznika matek i ojców. W tym roku po raz pierwszy w historii kraju zgonów w Polsce było więcej niż urodzeń: bez wojny, w „czasach najlepszych od 300 lat”.
Musimy być w pełni świadomi konsekwencji. Społeczeństwa stare od młodych różnią się nawet bardziej zdolnościami rozwoju, niż tylko kosztami utrzymania. Społeczeństwo stare jest społeczeństwem konsumpcji, a nie postępu, pesymizmu, a nie przełamywania wyzwań. A tego, co oznacza dynamizm społeczny młodego społeczeństwa, doświadczyliśmy najbardziej w czasie rewolucji Solidarności.
U źródeł obecnego kryzysu jest przede wszystkim kryzys rodziny. Upowszechnianie się nowych modeli życia (związki nieformalne, „single”) ma skutki zarówno demograficzne, jak i w sferze świadomości społecznej. Rodzina nastawiona na wychowanie dzieci jest najlepszą szkołą solidarności i odpowiedzialności, patriotyzmu i tradycji. Społeczeństwo egoistyczne i konsumpcyjne politykę (troskę o przyszłość narodu) zastępuje postpolityką (mieszaniną żądzy karier, konsumpcyjnych roszczeń i negatywnych emocji wobec własnego państwa i innych Polaków). To zaś uniemożliwia wyłonienie rzeczywistego przywództwa narodowego, zdolnego do podjęcia i przełamania wyzwań. I tak błądzimy w labiryncie dekadencji.
Dekadencję pogłębia kryzys tożsamości katolickiej. Polska bez Ewangelii byłaby niczym. Nie wydobylibyśmy się jako naród z gąszczu plemion zachodniosłowiańskich, prawdopodobnie podzielilibyśmy los mieszkających na terenie dzisiejszych Niemiec słowiańskich pogan. Nie bylibyśmy państwem uczestniczącym w dziejach Europy, ani narodem zdolnym do obrony swej wolności w obliczu najazdów Mongołów i Turków w wiekach dawnych, a totalitarnych potęg – w czasach współczesnych. Przecież nie tylko współczesna historia polityczna Polski jest nie do pomyślenia bez bł. Jana Pawła II, bez niego trudno sobie wyobrazić świadomość narodową i społeczną współczesnych pokoleń Polaków.
Patrząc na kryzys – widzimy wyzwania, na które trzeba dać odpowiedź. Gdzie jest przyszłość? Przede wszystkim wśród rodzin chcących ciągle mieć dzieci. We wzmocnieniu życia chrześcijańskiego naszego narodu, przede wszystkim w wyłonieniu silnej, mającej kompetentnych rzeczników, opinii katolickiej. W odbudowaniu wiary w możliwość wyłonienia dobrego przywództwa narodowego.
Wszystko to wymaga zmian moralnych, ale również rozbicia barier instytucjonalnych, przede wszystkim chorego systemu partyjnej oligarchii, opartego na niesprawiedliwym prawie wyborczym i metodzie finansowania partyjnych central.
Polska ma źródła duchowej i społecznej siły, na których możemy budować. Nie mamy tylko czasu do stracenia.
Źródło: Skomentuj na Portalach Wpolityce, FRONDA, Stefczyk.info oraz Salon24