Zanim Robert Schuman mógł położyć fundamenty pod dzieło pojednania francusko-niemieckiego, najpierw trzeba było Niemcom stawić opór
i wygrać z nimi wojnę – przypomina publicysta i polityk.
Postępuje proces beatyfikacyjny Roberta Schumana, byłego premiera Francji, jednego z ojców integracji europejskiej. Niedawno mowę pochwalną na jego cześć wygłosił kardynał Jean-Louis Tauran. Czytając ją, można odnieść wrażenie, że personalistyczna duchowość szuka personalistycznego świętego, który uświęci personalistyczną politykę. Warto jednak zachować świadomość ograniczeń takiej perspektywy politycznej. Z pewnością musimy – jak mówi kardynał – „odzyskać w polityce zmysł szacunku dla przeciwników i wartość lojalnego dialogu”. Czy jednak to właśnie jest dziś w polityce najważniejsze?
Zwrot na lewo
Nie żyjemy pod słońcem Republiki, która – zgadzając się co do składników dobra wspólnego – prowadzi jedynie spory o kolejność ich realizacji i środki, które do tego prowadzą. Przeciwnie, cały czas postępuje dekadencja naszej cywilizacji, trwa – jak pisał krótko przed śmiercią bł. Jan Paweł II – próba „nadania Europie oblicza wykluczającego dziedzictwo religijne, a w szczególności głęboką duszę chrześcijańską, przez stanowienie praw dla tworzących ją ludów, w oderwaniu od ich życiodajnego źródła, jakim jest chrześcijaństwo” (Ecclesia in Europa, 7). Dlatego narody współczesnego Zachodu muszą „żyć, odrzucając stale powracającą pokusę budowania miasta ludzi bez Boga czy wprost przeciw Niemu, [bo gdyby] do tego doszło, ludzka społeczność wcześniej czy później doznałaby ostatecznej klęski” (Ecclesia in Europa, 5).
Czy zatem od dialogu między politykami, szczególnie od dialogu z przeciwnikami dobra wspólnego (a chrześcijanin nie powinien mieć innych przeciwników w polityce), ważniejsze nie jest poczucie odpowiedzialności za najsłabszych, bezbronnych, za życie narodu, za dobro wspólne, a także zdolność budzenia oporu wobec postępującej dekadencji Europy? Przecież to nie spory polityków stanowią największe zagrożenie dla dobra wspólnego. Często wręcz przeciwnie – narodom stojącym w obliczu wyzwań zagraża ugodowość polityków i (czasami najbardziej poczciwie szczera) niechęć do wszczynania konfliktów.
Tymczasem w całej tradycji chrześcijańsko-demokratycznej ów dialog, „svolta a sinistra”, zwrot na lewo – był ważniejszy od zaangażowania na rzecz wartości cywilizacji chrześcijańskiej.
Prymat dobra wspólnego
Jeszcze większe wątpliwości budzić więc musi inna personalistyczno-polityczna deklaracja kardynała: „Powinniśmy przypomnieć sobie, że jedynym motywem, który usprawiedliwia władzę człowieka nad innym człowiekiem – jest to, że mu służy”. Takie słowa brzmią bardzo efektownie, nawet – biorąc pod uwagę powszechny aplauz – za bardzo; bo czy są prawdziwe?
Dobro wspólne obejmuje każdego człowieka, nie tylko najbardziej chwilowo dostrzegalnego „drugiego człowieka”, tym bardziej „drugiego polityka”. Bo czy rzeczywiście jedynym motywem usprawiedliwiającym władzę dowódcy nad żołnierzem jest dobro podwładnego? Czy nie raczej dobro wszystkich tych, których mają wspólnie bronić? Albo w szkole: z faktu, że oczywistą racją władzy nauczyciela jest dobro ucznia, nie wynika, by najważniejszą racją władzy dyrektora szkoły miało być dobro jej pracowników, jego bezpośrednich podwładnych. Dobro wspólne zawsze ma prymat, w każdej dziedzinie: w szkole, w szpitalu, w wojsku. Dobro wspólne, a więc pierwszeństwo tych, za których odpowiadamy, przed tymi, z którymi mamy tę odpowiedzialność realizować.
Kardynał Jean-Louis Tauran pięknie mówi o prymacie kontemplacji, gdy przypomina, że twórca traktatów rzymskich, „uprawiając swój wewnętrzny ogród w zamęcie historii, tak jak swój ogród domowy w Scy-Chazelles, szukał nowych sił, by iść coraz dalej drogą solidarności”.
Narodom stojącym w obliczu wyzwań bardziej od sporów zagraża ugodowość polityków
Ale zamęt historii nie zawsze jest tym, od czego należy się izolować. Bo zanim premier Schuman mógł położyć fundamenty pod dzieło pojednania francusko-niemieckiego, tak zaskakująco potem podjęte przez generała de Gaulle’a – trzeba było Niemcom stawić opór, a potem wygrać z nimi wojnę. A potem trzeba było zwyciężyć zimną wojnę, mimo powracającej pokusy „odprężenia” z Sowietami. „Zamęt historii” nie mija sam. By ustał, by zastąpił go choćby niedoskonały ład, potrzeba ludzi, którzy potrafią walczyć.
Źródło: Rzeczpospolita