Z Markiem Jurkiem, marszałkiem Sejmu V kadencji, liderem Prawicy Rzeczypospolitej poprzedniej kadencji, rozmawia Wojciech Wybranowski
Poprawki do ustawy pozwalającej na ratyfikację traktatu lizbońskiego mają jakiekolwiek znaczenie prawne?
- Niestety, nie mają żadnego; mogłyby mieć znaczenie polityczne, gdyby stały się uzasadnieniem odrzucenia traktatu. Natomiast dołączone do traktatu niczego nie zmieniają, mają znaczenie wyłącznie propagandowo-wyborcze i psychologiczne, osładzając posłom głosowanie za degradacją Polski. Artykuł 91 Konstytucji mówi wyraźnie, że umowa międzynarodowa ratyfikowana za zgodą Sejmu stoi zawsze przed ustawami, działa bezpośrednio. Jest zawsze nadrzędna. Tak stanowi polski porządek konstytucyjny - udawanie, że jest inaczej, to oszukiwanie Polaków. Nawet gdyby przewodniczący Gosiewski poprzedził traktat wstępem do Konstytucji 3 Maja, Kartą Praw Rodziny czy statutem PiS - nie będzie to miało żadnego znaczenia prawnego. Znaczenie ma tylko odmowa poparcia traktatu w głosowaniu ratyfikacyjnym - i tu nie ma znaczenia, czy ktoś zagłosuje przeciw, czy wstrzyma się od głosu. Jeśli 154 posłów zagłosuje przeciw ratyfikacji lub wstrzyma się od głosu - wtedy będzie odrzucony. I na ten temat można potem pisać deklaracje. PiS ma dostateczną siłę, żeby to zrobić, a jeśli nie chce - powinien to powiedzieć otwarcie.
PiS, zgłaszając takie poprawki, nie stawia się trochę pod murem? Politycy tej partii uzależniają poparcie dla ratyfikacji od przyjęcia poprawek, Platforma mówi: "żadnych poprawek nie będzie".
- Sprawdzianem polityki PiS będzie ratyfikacja lub odrzucenie tego traktatu przez Sejm. Znaczenie w tym wypadku ma tylko głosowanie 154 posłów PiS w sposób niepopierający tego traktatu: przeciw albo wstrzymujące się. Każde inne głosowanie, na przykład 140 posłów przeciw traktatowi, a 14 za jest de facto poparciem tego traktatu. Polityków trzeba oceniać za władzę, którą dysponują. PiS, otrzymując ponad jedną trzecią mandatów w Sejmie, otrzymało władzę decyzji w tej sprawie. Jeżeli traktat nie zostanie przyjęty pZ Markiem Jurkiem, marszałkiem Sejmu V kadencji, liderem Prawicy Rzeczypospolitej poprzedniej kadencji, rozmawia Wojciech Wybranowski
Poprawki do ustawy pozwalającej na ratyfikację traktatu lizbońskiego mają jakiekolwiek znaczenie prawne?
- Niestety, nie mają żadnego; mogłyby mieć znaczenie polityczne, gdyby stały się uzasadnieniem odrzucenia traktatu. Natomiast dołączone do traktatu niczego nie zmieniają, mają znaczenie wyłącznie propagandowo-wyborcze i psychologiczne, osładzając posłom głosowanie za degradacją Polski. Artykuł 91 Konstytucji mówi wyraźnie, że umowa międzynarodowa ratyfikowana za zgodą Sejmu stoi zawsze przed ustawami, działa bezpośrednio. Jest zawsze nadrzędna. Tak stanowi polski porządek konstytucyjny - udawanie, że jest inaczej, to oszukiwanie Polaków. Nawet gdyby przewodniczący Gosiewski poprzedził traktat wstępem do Konstytucji 3 Maja, Kartą Praw Rodziny czy statutem PiS - nie będzie to miało żadnego znaczenia prawnego. Znaczenie ma tylko odmowa poparcia traktatu w głosowaniu ratyfikacyjnym - i tu nie ma znaczenia, czy ktoś zagłosuje przeciw, czy wstrzyma się od głosu. Jeśli 154 posłów zagłosuje przeciw ratyfikacji lub wstrzyma się od głosu - wtedy będzie odrzucony. I na ten temat można potem pisać deklaracje. PiS ma dostateczną siłę, żeby to zrobić, a jeśli nie chce - powinien to powiedzieć otwarcie.
PiS, zgłaszając takie poprawki, nie stawia się trochę pod murem? Politycy tej partii uzależniają poparcie dla ratyfikacji od przyjęcia poprawek, Platforma mówi: "żadnych poprawek nie będzie".
- Sprawdzianem polityki PiS będzie ratyfikacja lub odrzucenie tego traktatu przez Sejm. Znaczenie w tym wypadku ma tylko głosowanie 154 posłów PiS w sposób niepopierający tego traktatu: przeciw albo wstrzymujące się. Każde inne głosowanie, na przykład 140 posłów przeciw traktatowi, a 14 za jest de facto poparciem tego traktatu. Polityków trzeba oceniać za władzę, którą dysponują. PiS, otrzymując ponad jedną trzecią mandatów w Sejmie, otrzymało władzę decyzji w tej sprawie. Jeżeli traktat nie zostanie przyjęty przez Polskę, będzie to niewątpliwą zasługą Prawa i Sprawiedliwości. Jeżeli zostanie przyjęty - PiS będzie ponosiło za to odpowiedzialność, niezależnie od tego, czy za traktatem zagłosuje 10 czy 100 posłów tego ugrupowania. Reszta to tylko demonstracje wyborcze albo osładzanie posłom złej polityki, do której popierania czują się zmuszeni.
Odroczenie w czasie drugiego i trzeciego czytania ustawy ratyfikującej traktat ma większe znaczenie w obecnej sytuacji?
- Jeżeli uda się odroczyć ratyfikację o cztery miesiące, to już będzie krok w dobrą stronę. W tym czasie w Irlandii odbędzie się referendum. Jeśli tam lub gdzie indziej ten traktat zostanie odrzucony - Polska nie będzie musiała go ani ratyfikować, ani odrzucać. I nawet jeśli rząd opowie się za zmianami Unii na bazie traktatu lizbońskiego - zyskamy (jeśli nie ratyfikujemy go wcześniej) możliwość udziału w renegocjacjach i ponownego podniesienia polskich postulatów. Efektywne przedłużenie procesu ratyfikacyjnego o cztery miesiące to na pewno rzecz realna, a nie gra pozorów.
Przedłużono go na razie o dwa tygodnie.
- Dlatego to jeszcze niczego nie zmienia. Realne byłoby zawieszenie do rozstrzygnięcia ratyfikacji w Irlandii i - jeszcze lepiej - również w Czechach. Tego można oczekiwać nawet od fatalistów, którzy chcą ten traktat przyjąć. A jest to zły traktat - degradujący pozycję Polski w Unii Europejskiej, przesądzający rezygnację z waluty narodowej, odrzucający wartości chrześcijańskie.
rzez Polskę, będzie to niewątpliwą zasługą Prawa i Sprawiedliwości. Jeżeli zostanie przyjęty - PiS będzie ponosiło za to odpowiedzialność, niezależnie od tego, czy za traktatem zagłosuje 10 czy 100 posłów tego ugrupowania. Reszta to tylko demonstracje wyborcze albo osładzanie posłom złej polityki, do której popierania czują się zmuszeni.
Odroczenie w czasie drugiego i trzeciego czytania ustawy ratyfikującej traktat ma większe znaczenie w obecnej sytuacji?
- Jeżeli uda się odroczyć ratyfikację o cztery miesiące, to już będzie krok w dobrą stronę. W tym czasie w Irlandii odbędzie się referendum. Jeśli tam lub gdzie indziej ten traktat zostanie odrzucony - Polska nie będzie musiała go ani ratyfikować, ani odrzucać. I nawet jeśli rząd opowie się za zmianami Unii na bazie traktatu lizbońskiego - zyskamy (jeśli nie ratyfikujemy go wcześniej) możliwość udziału w renegocjacjach i ponownego podniesienia polskich postulatów. Efektywne przedłużenie procesu ratyfikacyjnego o cztery miesiące to na pewno rzecz realna, a nie gra pozorów.
Przedłużono go na razie o dwa tygodnie.
- Dlatego to jeszcze niczego nie zmienia. Realne byłoby zawieszenie do rozstrzygnięcia ratyfikacji w Irlandii i - jeszcze lepiej - również w Czechach. Tego można oczekiwać nawet od fatalistów, którzy chcą ten traktat przyjąć. A jest to zły traktat - degradujący pozycję Polski w Unii Europejskiej, przesądzający rezygnację z waluty narodowej, odrzucający wartości chrześcijańskie.
Nasz Dziennik, 14 marca 2008 r.