Z Markiem Jurkiem, przewodniczącym Prawicy Rzeczypospolitej, rozmawia Zenon Baranowski
Jak Pan ocenia propozycje kompromisu przedstawione przez Przemysława Gosiewskiego?
- To kolejny obłok zasłony dymnej, która ma przysłonić istotę ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Ma zakryć drastyczną degradację Polski i odrzucenie postulatów, w których zawarliśmy sformułowanie polskiej racji stanu. Jeśli chodzi o obronę obecnej pozycji Polski w Unii, obronę zasad traktatu nicejskiego, to przynajmniej próbowano ich bronić poprzez propozycję pierwiastkowego liczenia głosów. Jeśli chodzi o życie chrześcijańskie w Europie - tutaj po Konferencji Berlińskiej w ubiegłym roku nasze władze zupełnie porzuciły tę sprawę, bo z jej obrony zrezygnowała Angela Merkel. W czerwcu ub.r., przed ostatnią rundą negocjacji, prezes PiS kazał swym posłom w Sejmie głosować przeciw potwierdzeniu w traktacie "wagi chrześcijaństwa dla jedności i tożsamości Europy". Mimo że nasze władze orientowały się na przyjęcie traktatu, nie wykorzystano również "europejskiego czasu refleksji" po odrzuceniu konstytucji dla Europy, by - stawiając warunki - uzyskać realne potwierdzenie działania solidarności europejskiej w sprawach tak ważnych jak równość dopłat bezpośrednich dla rolników czy zatrzymanie budowy gazociągu bałtyckiego. PO - PiS zgodziły się na całkowite odrzucenie polskiego stanowiska.
Liderzy PiS mówią o "wzmocnieniu" traktatu i o przyjęciu w ustawie "mechanizmów zabezpieczających"...
- Ale co chcą zabezpieczać? Chyba swoją pozycję wyborczą przed przyjęciem traktatu, w tej samej niewygodnej dla PiS koalicji z PO i SLD, która rozwiązała poprzedni parlament. Zresztą ten układ pragmatyczny rozwiązał Sejm prawdopodobnie po to, by łatwiej przyjąć ten traktat. Wydawało się, że pod naciskiem opinii publicznej PiS zaczyna się z tego stanowiska wycofywać, że zaczyna wracać do swoich zobowiązań społecznych i deklaracji programowych. Ale okazuje się, że ciągle chce ratyfikacji traktatu. A cały zgiełk wokół jego "zabezpieczania" jest tyle samo wart, ile hasło "pierwiastek albo śmierć".
Jak Pan ocenia szanse na przeprowadzenie referendum?
- Najlepiej gdyby ten traktat został po prostu odrzucony. Referendum to ostatnia instancja opinii publicznej, by zapobiec złym decyzjom polityków. Sprawa pozostaje ciągle otwarta tylko dlatego, że podjęliśmy kampanię krytyki tego traktatu. To otworzyło Polakom oczy, że politycy parlamentarni chcą obniżyć pozycję Polski i ukryć to przed opinią publiczną. Gdyby nie rosnąca świadomość szkodliwości tego traktatu - byłby on już dawno ratyfikowany w parlamencie. Tę kampanię trzeba kontynuować. Trzeba pokazywać jego skutki dla pozycji Polski, dla życia chrześcijańskiego w Europie, dla praw rodziny. Wczoraj PiS wykupiło reklamy w gazetach, gdzie powtarza starą bajkę, że instrumentem politycznych grup homoseksualnych jest tylko Karta Praw. A przecież w traktacie ich roszczenia - w art. 10 i 19 - są zaznaczone jeszcze mocniej niż w tej Karcie. PiS wczoraj się temu nie sprzeciwiało, dziś chce to przyjąć. Wczoraj to była całkowita nieodpowiedzialność, dziś to już świadome otwieranie Polski na nieustający nacisk skierowany przeciw szacunkowi dla natury ludzkiej, praw rodziny, obecności chrześcijaństwa w życiu publicznym. Jak jest zaciekły - pokazuje projekt rezolucji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy skierowany przeciw prawu do życia nienarodzonych.
Źródło, Nasz Dziennik, 27 marca 2008 r.