W „skonsolidowanej demokracji” ograniczenia działają skuteczniej od zakazów.
Unia Europejska chce być nieodwołalną Wyrocznią Praw Człowieka, przynajmniej dla państw członkowskich. Ściśle rzecz biorąc – dla „nowych” państw członkowskich, które Unii Europejskiej nie zakładały. To na nas, na Polsce, Węgrzech, Litwie – spoczywają „obowiązki dostosowawcze”. Niemcy czy Holandia w ramach „zjednoczenia” do nikogo i do niczego nie muszą się dostosowywać. Nawet do traktatów, na które władze UE powołują się wobec państw europejskich. Niedawno Polsce, a od dawna Węgrom, zarzucano wykroczenia przeciw rządom prawa i wolności mediów. Ale co Unia rozumie przez rządy prawa i wolność mediów – mogliśmy w pełni zrozumieć w ciągu tegorocznego karnawału. Podkreślam: MOGLIŚMY – bo zrozumieć mógł ten, kto chciał się dowiedzieć, co Unia Europejska robi i czego nie robi. W państwach totalitarnych ludziom krępowano usta, w państwach liberalnych wycisza się mikrofony. Tyrani mówili, że kłamstwo powtórzone pięćset razy staje się prawdą. Liberalni „inżynierowie życia mas” zakładają, że w dobrze „skonsolidowanej” demokracji OGRANICZENIA mogą działać o wiele skuteczniej od ZAKAZÓW, bo nawet ujawniona prawda, której nikt nie powtórzy – (społecznie) przestaje istnieć.
O masowych sylwestrowych ekscesach młodych imigrantów z krajów muzułmańskich w Kolonii i wielu innych miastach Europy dowiedzieliśmy się dopiero po paru dniach. Przez 48 godzin niemieckie media ten fakt ukrywały. Nie nagłaśniała go również policja. Dopiero potem powoli zaczęły wyciekać informacje, nie tylko zresztą na temat wydarzeń ostatnich dni i nie tylko na temat Niemiec. Gazeta „Dagens Nyheter” ujawniła, że w Szwecji od długiego czasu policja zatajała statystyki dotyczące przestępstw imigrantów, by nie dostarczać argumentów opozycyjnym Szwedzkim Demokratom. Co w praktyce oznaczały te zatajenia? Po pierwsze – polityczną instrumentalizację policji, po drugie – ograniczenie wolności informacji, po trzecie – zaangażowanie policji w proces wyborczy (przez świadome ukrywanie przed opinią publiczną faktów, które mogły wpływać na głosowanie obywateli w wyborach), po czwarte – naruszenie praw mniejszości (przez zapobieganie wzrostowi poparcia dla antyimigracyjnej opozycji). Wszystko to narusza zasady, o których mówi artykuł drugi Traktatu o Unii Europejskiej, i pokazuje, jak niewiele zostaje z rządów prawa, gdy prawo zderza się z dogmatami liberalnej władzy, na przykład z ideologią wielokulturowości.
3 lutego zapytałem na posiedzeniu Parlamentu Europejskiego, „czy Komisja Europejska potępia motywowane politycznie zatajanie informacji o przestępstwach i o sprawcach przestępstw jako łamanie wartości zdefiniowanych w drugim artykule Traktatu o Unii Europejskiej”. Komisja uchyliła się od odpowiedzi na posiedzeniu, ale odpowiedź mimo to przyszła, choć już nie z Komisji. Brytyjski „Daily Telegraph” ujawnił, że władze Unii Europejskiej sprawą zajść w Kolonii i w innych miastach Europy zajmowały się już 13 stycznia. Komisja Europejska uznała jednak, że należy „odrzucić bezwarunkowo fałszywe skojarzenia pomiędzy (…) atakami na kobiety w Kolonii i masowym napływem imigrantów”. Należy je „odrzucić bezwarunkowo”, a więc niezależnie od liczby faktów, które za nimi przemawiają. Nie ma się więc co dziwić, że policja i liberalne media tak niechętnie reagują na wydarzenia, które mogłyby te zakazane „skojarzenia” nasuwać. I łatwo można zrozumieć, dlaczego są wyciszane informacje o aktach przemocy wobec chrześcijańskich uchodźców ze strony muzułmańskich imigrantów.
Tak w politycznej praktyce wyglądają „wspólne wartości”, na które bez przerwy powołuje się Unia Europejska. Jeśli w tej sytuacji chcemy bronić dobra wspólnego i autentycznych wartości, na których opiera się dobro wspólne naszych narodów – musimy przedstawiać je i urzeczywistniać w polityce naszego kraju. Nie w deklaracjach, ale właśnie w realnej polityce. Pod koniec listopada apelowałem na tych łamach („Cierpliwość i konkrety”) do środowisk ruchu obrony życia o cierpliwe zaufanie do nowego rządu. Tłumaczyłem, że „oparcie naszego życia państwowego na zasadach cywilizacji życia [może] mieć charakter etapowy”, bo nawet „najbardziej konieczne interwencje – polityka musi po prostu przygotować”. Jednocześnie zwracałem się do władz Rzeczypospolitej o klarowność celu i intencji, wyrażających się przede wszystkim w języku. Apelowałem o nietraktowanie i nieprzedstawianie spraw cywilizacji życia „»jako światopoglądowych«, bo są to podstawowe zagadnienia moralno-ustrojowe i kwestie praw człowieka. Czynienie z nich »kwestii światopoglądowych« to kolejny kod językowy, za pomocą którego degraduje się ich niepodważalne znaczenie”.
Miesiąc po publikacji tego tekstu premier Beata Szydło zabrała głos „w sprawie ustawy aborcyjnej”. Pani Premier zapowiedziała, że jej rząd nie będzie podejmował tej sprawy, ale – co więcej – znowu zakwalifikowała prawo do życia jako „temat światopoglądowy”, „kwestię światopoglądową”. Szkoda, bo oczekiwanie, że nasi przywódcy nie będą używać języka liberalnego relatywizmu, nie jest chyba zbyt wygórowane? W takim języku nie wyjaśnimy polskiej opinii publicznej, dlaczego musimy przeciwstawić się pretensjom Unii Europejskiej do pouczania nas o prawach człowieka, ani nie zmobilizujemy opinii chrześcijańskiej w Europie do obrony cywilizacji chrześcijańskiej i państw, które chcą pozostać jej wierne.
Źródło: Gość Niedzielny GN 9/2016