Mimo deklaracji obecny rząd wcale nie zrywa z dotychczasową polityką gospodarczą – pisze Marian Piłka, historyk, wiceprezes Prawicy Rzeczypospolitej.
Żyjemy w czasach, gdy debatę publiczna zastąpiła propaganda. Nie konfrontacja argumentów, a budowanie „narracji" jest treścią współczesnego życia publicznego. Fakty mają drugorzędne znaczenie, liczą się emocje, budowanie wizerunku, eksploatowanie strachu i nadziei czy dzielenie społeczeństwa na swoich i obcych.
Pogarda dla faktów i dla debaty publicznej ma miejsce także w dziedzinie polityki gospodarczej, tak wydawałoby się niepodatnej na manipulacje „narracji". Bo to dziedzina, w której fakty najłatwiej ustalić i przeciwstawić fałszywej propagandzie. Tymczasem to właśnie polityka gospodarcza jest jednym z czołowych tematów uzasadniających „dobrą zmianę" i prezentowana jest jako fundamentalne zakwestionowanie dotychczasowej praktyki w tej dziedzinie. Plan wicepremiera Mateusza Morawieckiego prezentowany jest nieomal jako alternatywa dotychczasowego modelu polityki gospodarczej symbolizowanej przez byłego wicepremiera Leszka Balcerowicza. „Polonizacja" systemu bankowego, podatek bankowy, niewprowadzony podatek handlowy czy uszczelnienie systemu podatkowego są charakterystycznymi elementami polityki gospodarczej obecnego rządu. Ale czy rzeczywiście wystarczają, by określić ją jako przełom?
Otóż trudno Jarosława Kaczyńskiego i politykę, którą tworzy, traktować jako alternatywę dla systemu Balcerowicza. Przypomnijmy, że u jego podstaw leży bezkrytyczne wdrożenie zasad tzw. konsensusu waszyngtońskiego forsowanego w latach 90. XX w. przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Jego istotą było przyjęcie ustalanych przez czynniki zewnętrzne wobec naszego kraju i w interesie zewnętrznym reguł kształtujących polską gospodarkę. Główne postulaty to liberalizacja gospodarek postkomunistycznych, zwłaszcza deregulacja handlu i rynków finansowych, ułatwienie w prywatyzacji dla kapitału zagranicznego, przekształcenie gospodarek w rynki zbytu dla zewnętrznych producentów, uprzywilejowanie kapitału zagranicznego w budowaniu gospodarki rynkowej.
Jeżeli porównamy model przebudowy gospodarki komunistycznej w rynkową prowadzonej według wytycznych MFW w europejskich krajach z modelem przezwyciężenia komunizmu w gospodarce chińskiej, ignorującej zalecenia tej instytucji, to dopiero ujrzymy rzeczywiste koszty transformacji wyrażające się przede wszystkim w tempie wzrostu PKB. Polityka Balcerowicza nie tylko się nie sprawdziła, jeżeli chodzi o hamowanie inflacji, ale przede wszystkim nie wytrzymuje konkurencji z modelem transformacji, który był zaprzeczeniem realizacji konsensusu waszyngtońskiego i przyczynił się do bezprecedensowego wzrostu ekonomicznego w Chinach. Prof. Witold Kieżun słusznie uważa politykę Balcerowicza za model budowania gospodarki neokolonialnej.
Wyzwaniem dla polskiej gospodarki jest właśnie przezwyciężenie jej neokolonialnego charakteru, przede wszystkim poprzez wzmacnianie i rozwój rodzimej przedsiębiorczości. Oczywiście proces ten w warunkach naszego członkostwa w Unii Europejskiej jest znacznie trudniejszy niż w latach 90., gdy jeszcze nie należeliśmy do UE. Niemniej nawet obecnie państwo ma wiele możliwości budowania własnej przyszłości w sferze ekonomii, jeżeli dokona zasadniczej reorientacji polityki gospodarczej. Nadal ma bowiem możliwość prowadzenia polityki regulacyjnej i różnorakich form wspierania rodzimej przedsiębiorczości, zwłaszcza dysponuje instrumentem zamówień publicznych. Ten zwrot wymaga oparcia się na paradygmacie patriotyzmu gospodarczego.
Odchodzenie od budowania gospodarki neokolonialnej miało miejsce w przeszłości. Ale były to korekty bardzo nieśmiałe i niewystarczające. Do tej pory w polskiej polityce gospodarczej dominuje bowiem dziedzictwo Leszka Balcerowicza. Utrzymanie tej polityki jest w pewnej mierze efektem działań Jarosława Kaczyńskiego, współtwórcy rządu Mazowieckiego i polityki gospodarczej lat 2005–2007, za pierwszych rządów PiS, gdy jej kreatorem uczynił Zytę Gilowską, wyznawczynię Balcerowicza. Także polityka obecnego rządu nie oznacza zerwania z tym dziedzictwem, lecz jest jedynie nieśmiałą korektą.
Diagnoza polskiej gospodarki dokonana przez Mateusza Morawieckiego jest zasadniczo słuszna. Ale praktyka zaprzecza jego deklaracjom. Sztandarowymi próbami przezwyciężenia polityki Balcerowicza miałyby być przede wszystkim projekty ustaw o podatku bankowym i handlowym. Mają one oczywiście rys uderzający w przedsiębiorczość zagraniczną, bo handel wielkoprzestrzenny jest zdominowany przez obcy kapitał, ale bankowość, po „polonizacji" Banku Pekao, jest już zdominowana przez kapitał rodzimy. Uchwalenie tych projektów to przede wszystkim naśladownictwo polityki Viktora Orbana, który wyznacza agendę polityki państw środkowoeuropejskich wobec Unii Europejskiej, i jest przede wszystkim metodą pozyskiwania środków na politykę społeczną. Wpisuje się to w politykę prowadzoną już w przeszłości (przykładem podatek od zysków kapitałowych), dlatego trudno uznać to za formę zerwania z dotychczasową polityką gospodarczą.
Za taką trudno także uznać „polonizację" Banku Pekao. Mieliśmy już bowiem wcześniej do czynienia z „polonizacją" PZU. I podobnie jak w tamtym przypadku obie „polonizacje" były bardzo korzystne dla poprzednich właścicieli. Natomiast uszczelnienie systemu podatkowego jest niewątpliwie zasługą obecnego rządu – i największym jak dotąd jego osiągnięciem „finansowym". Dokonał tego poprzedni minister finansów, który zresztą następnie musiał się pożegnać ze stanowiskiem. Natomiast polityka przemysłowa nadal jest głównie tematem medialnych dywagacji.
Co jeszcze świadczy o kontynuacji? Rząd prowadzi politykę taniej siły roboczej poprzez niekontrolowaną imigrację, głównie Ukraińców. To metoda konkurowania przede wszystkim kosztami pracy. Powstrzymywanie w ten sposób wzrostu płac to z jednej strony ograniczanie chłonności rynku wewnętrznego, z drugiej zaś zmniejszanie presji na wzrost inwestycji. Spadek bezrobocia i niedobór siły roboczej zawsze jest bowiem silnym stymulatorem unowocześniania produkcji. Poziom inwestycji jest jedną z największych słabości obecnego rozwoju gospodarczego i powinien stać się zasadniczym priorytetem polityki rozwojowej. Także „polonizacja" Pekao spowodowała wypływ środków za granicę, zamiast stymulować wzrost krajowych inwestycji. To jeden z większych błędów obecnej ekipy rządowej.
Nadal wspiera się kapitał zagraniczny. Zarówno utrzymanie specjalnych stref ekonomicznych, jak też ostatnia decyzja o wsparciu inwestycji Mercedesa pokazują zakres kontynuacji dotychczasowej praktyki. W polityce regulacyjnej trudno dopatrzyć się elementów oparcia jej na paradygmacie wspierania patriotyzmu gospodarczego.
Zasadniczym zadaniem państwa musi być wsparcie dla rodzimego handlu, który jest obecnie dobijany przez zagraniczne supermarkety. Handel to nie tylko podstawa budowania klasy średniej, ale najszybsza metoda akumulacji kapitału. Historia gospodarcza świata nie zna przypadku rozwiniętej gospodarki bez rodzimego handlu. Dlatego to polonizacja w tym sektorze powinna być celem.
Istnieje wiele metod wsparcia rodzimego handlu poprzez politykę regulacyjną. Niestety, nawet projekt ustawy o wolnych niedzielach, który uderza przede wszystkim w zagraniczne sieci handlowe, napotyka na bariery w rządzie. Także instytucje państwowe nie wspierają produkcji rodzimej. Przykładem tu jest Orlen, który na swoich stacjach promuje przede wszystkim produkty firm zagranicznych działających w Polsce.
Państwo poprzez telewizję publiczną jest w stanie promować patriotyzm konsumencki jako dźwignię rozwoju rodzimej przedsiębiorczości, a zwłaszcza handlu. Zamiast tego pojawiają się pomysły wykupienia upadających zagranicznych czasopism wydawanych w Polsce. To tylko przykład, jak używając hasła „polonizacji" rynku medialnego można wspomóc zagraniczne przedsiębiorstwa medialne w ratowaniu ich finansów.
Najbardziej uderzającym przykładem kontynuacji polityki balcerowiczowskiej było poparcie zarówno rządu, jak i europarlamentarzystów PiS dla ratyfikacji układu CETA. Układ ten jest radykalnym wypełnieniem zaleceń konsensusu waszyngtońskiego z destrukcją suwerenności państw narodowych i otwarciem naszego rynku, kosztem zwłaszcza producentów rolnych. Na szczęście wszystko wskazuje, że groźniejszy w skutkach układ TTIP, też popierany przez rząd, prawdopodobnie nie wejdzie w życie. Układy te zawierają klauzule dotyczące sądów arbitrażowych, które sprawiają, że roszczenia międzynarodowych korporacji są zagrożeniem dla finansów naszego państwa. Rząd nawet nie ma zamiaru usunięcia tego typu klauzul z międzynarodowych umów handlowych, zawieranych przede wszystkim w latach 90. A jest to kwestia o fundamentalnym znaczeniu zarówno dla suwerenności gospodarczej naszego kraju, jak i dla naszych finansów publicznych.
Przykładem obrony obcych interesów gospodarczych jest kwestia kredytów frankowych. Rząd PiS i osobiście Jarosław Kaczyński stanęli w obronie tego niesprawiedliwego drenażu środków od polskich obywateli przez przede wszystkim zagraniczne banki działające w naszym kraju.
Podporządkowanie naszego rozwoju zagranicznym interesom widać także w stosunku do zachowania waluty narodowej. W deklaracji rzymskiej rząd zadeklarował prowadzenie polityki zmierzającej się do wyzbycia złotego i wprowadzenia euro. To jest ten sam tok rozumowania, który w czasie poprzednich rządów PiS doprowadził do przygotowania projektu konstytucji, w którym usunięto zapis o Radzie Polityki Pieniężnej blokującej przyjęcie euro. Dziś w deklaracjach medialnych rząd jest przeciwny rezygnacji z waluty narodowej, ale nie chce uznać istnienia złotego jako trwałego fundamentu naszej polityki gospodarczej. Przyjęcie euro byłoby umocnieniem naszej satelickiej pozycji w Unii i wyzbyciem się szans na uzyskanie podmiotowego miejsca w europejskiej gospodarce.
Preferencje dla rodzimych firm, ułatwienia zwłaszcza dla mikroprzedsiębiorstw, polonizacja handlu, rozwój polskich ośrodków badawczych nastawionych na unowocześnienie gospodarki, bardziej zdecydowane pozyskiwanie najnowocześniejszych technologii, wreszcie narodowa kampania na rzecz patriotyzmu konsumenckiego powinny być wyznacznikiem polityki gospodarczej. Tymczasem mamy do czynienia tylko z nieśmiałymi próbami odwoływania się do tego paradygmatu, a w zasadniczych kwestiach nadal obowiązuje polityka wypracowana przez MFW i realizowana z niewielkimi korektami od 27 lat. Bez zerwania z nią stosowane półśrodki nie doprowadzą do przezwyciężenia neokolonialnego charakteru polskiej gospodarki i do przyspieszenia tempa rozwoju.
Ekstaza, z jaką rządowe media przyjęły wzrost PKB w I kwartale w wysokości 4 proc. pokazuje, że przy znacznie lepszej koniunkturze międzynarodowej niż w latach poprzednich, i po wdrożeniu programu 500+ (co ogromnie wzmacnia rynek wewnętrzny), wzrost PKB o 0,1 pkt proc. w porównaniu z 2015 r. uważany jest za niebywałe osiągnięcie. Tymczasem należy to traktować jako sygnał alarmowy, a nie powód do fetowania sukcesu. Polska gospodarka nadal jest w stanie zagrożenia stagnacyjnym wzrostem utrwalającym naszą peryferyjną pozycję.
Obecną politykę ekonomiczną cechują więc półśrodki i działania pozorne, skoncentrowane na propagandzie, a nie głębokie zmiany zdolne do nadania gospodarce nowego impulsu rozwojowego. Dotychczasowa polityka nie gwarantuje przezwyciężenia jej neokolonialnego charakteru, a bez tego nie mamy szans na wyrównanie naszego poziomu gospodarczego z naszymi zachodnimi sąsiadami.
Źródło: Rzeczpospolita.