Janusz Korwin-Mikke żyje (politycznie) z prowokacji, wypowiadając się w sposób skrajny na każdy możliwy temat. Przemawiając na temat Wspólnej Obrony europejskiej, prezes Mikke oświadczył, że „w Europie podnosi głowę faszyzm, na przykład parę dni temu Bundestag ustanowił prawo grożące grzywną 50 milionów euro za umieszczanie w sieci nieprawdziwych treści”. Na tę wypowiedź natychmiast z prawdziwie niemieckim poczuciem humoru zareagował poseł Reinhard Bütikofer, gromko protestując przeciw „oskarżaniu Bundestagu o faszyzm” i żądając „ocenzurowania” wypowiedzi posła Mikkego. Zamiłowanie posła Bütikofera do cenzury nie zaskakuje. To jeden z weteranów partii o dźwięcznie (po polsku) brzmiącym skrócie KBW. Kommunistischer Bund Westdeutschland, Komunistyczny Związek Niemiec Zachodnich, był prochińską partią komunistyczną odwołującą się oficjalnie od nauk Marksa, Engelsa i Lenina oraz Stalina i Mao Zedonga. KBW od lat już nie działa, ale jego dziedzictwo jest ciągle żywe. Towarzysze z kierownictwa KBW po jego rozwiązaniu zaczęli działać w innych lewicowych partiach, jedni w SPD, inni (jak sam Reinhard Bütikofer) u Zielonych, i z czasem zajęli w niemieckiej polityce wybitne stanowiska, Winfried Kretschmann jest od sześciu lat premierem Badenii-Wirtembergii, Ulla Schmidt – wiceprzewodniczącą Bundestagu. Istotnie, poseł Korwin-Mikke przestrzelił, bo gdyby zamiast o faszyzm oskarżył Bundestag o stalinizm, protest posła Bütikofera brzmiałby jeszcze zabawniej.
Ale wracając do sprawy, bütikoferowska cenzura wyznaczyć może granice wolności wypowiedzi, więc wspólnie z profesorem Krasnodębskim postanowiliśmy się jednak do sprawy formalnie odnieść. Przypomnieliśmy przewodniczącemu naszego zgromadzenia, że ledwie trzy miesiące temu lider liberałów, poseł Guy Verhofstadt, zwracając się do premiera Węgier, zapytał wprost Viktora Orbána, „kiedy zacznie palić książki na placu przed Parlamentem”. Napisaliśmy więc, że tylko rozpatrzenie tych dwóch wypowiedzi jednocześnie pozwoli ustalić obiektywny standard dopuszczalności tego rodzaju porównań. Oczywiście, obie te wypowiedzi nie są współmierne. Komentowanie represyjnych grzywien to co innego niż sugerowanie, że wolne państwo ma zamiar naśladować praktyki Trzeciej Rzeszy. Również tak podnoszona przez Unię Europejską zasada „praw mniejszości” nakazywałaby ze znacznie większą powagą ocenić brutalny atak jednego z liderów Parlamentu Europejskiego na przywódcę demokratycznego państwa, które w debacie znalazło się w ewidentnej mniejszości.
Ale – wypełniwszy obowiązek wobec prawdy i wolności – nie oczekujemy z przesadną nadzieją odpowiedzi władz Parlamentu. Wielokrotnie przekonaliśmy się, że owe „prawa mniejszości” zostały ustanowione dla „mniejszości”, które wspólnie są w większości, a nie dla ochrony nonkonformistycznych wypowiedzi czy – tym bardziej – dla prawa do przekonywania lewicowo-liberalnej większości, żeby choć czasem potrafiła się opamiętać.
Idziemy nr 30 (616), 23 lipca 2017 r.