Tydzień temu wspomniałem lutową Komisję LIBE (Swobód Obywatelskich), poświęconą rozliczaniu Węgier z łamania demokracji. Warto przytoczyć antywęgierskie argumenty, jakie tam padały. Stefánia Kapronczay z Węgierskiej Unii Swobód Obywatelskich zarzuciła swojemu państwu, że utrudnia działalność Fundacji Sorosa. Marta Pardavi z Komitetu Helsińskiego uznała, że najważniejszą sprawą dla Węgier jest wspieranie imigrantów, a rząd z tego obowiązku się nie wywiązuje. Wreszcie Todor Gardos z Amnesty International wyraził niepokój utrudnieniami praktyk aborcyjnych na Węgrzech. Jak powiedział: aborcja to prawo kobiety do decydowania o własnym ciele, i stanowisko AI jest w tej sprawie jasne.
Znamiona „demokracji”, której bronią węgierscy przeciwnicy Victora Orbána, to aborcjonizm, promocja imigracji oraz chętnie wspierająca jedno i drugie Fundacja Sorosa. Prawo do życia to kwestia „własnego ciała”, a dziecko przed urodzeniem to nie człowiek. Nielegalna imigracja zaś czy działalność zagranicznych promotorów rozkładu społecznego mają być wyjęte spod decyzji społeczeństwa. O czym więc jeszcze będą decydować Węgrzy? O wyborze osób, które będą prowadzić politykę zadowalającą Sorosa.
Polityka Orbána ma w istocie charakter głębokiej, społecznej dekomunizacji. W czasie tego posiedzenia zapytałem więc pana Todora Gardosa, czy zgodzi się, że komunizm był nie tylko systemem ucisku politycznego, ale i dyskryminacji społecznej, degradującym i uciskającym grupy społeczne uznane za wrogie, i czy nie uważa, że wolne Węgry powinny prowadzić emancypacyjną politykę naprawy tych niesprawiedliwości. Okazało się jednak, że dla przedstawiciela Amnesty International do naprawy zła komunizmu wystarczy ukaranie sprawców ewidentnych przestępstw karnych. Innymi słowy – winni ludzie, winne nadużycia, nie system. Ofiary? Niech zadbają o siebie same.
Właściwie może nie powinienem pisać teraz na ten temat, bo w międzyczasie premier Orbán zaczął być niepopularny w naszym kraju, gdy, podobnie jak inne państwa regionu, poparł przewodnictwo Donalda Tuska w Radzie Europejskiej. Zaskoczenie tym faktem źle świadczy o kompetencji komentatorów. W czasie ataków władz UE na Węgry od początku tej dekady Angela Merkel i Donald Tusk udzielali Orbánowi nieostentacyjnej osłony. Nie manifestowali solidarności, ale wzywali innych do umiaru w krytyce Węgier. Dla Orbána było to jednak bardzo ważne.
Stanowisko Węgier więc mnie nie zaskoczyło, przecież także imigracyjne stanowisko Tuska jako przewodniczącego Rady (kontrastujące z polityką Komisji) też im odpowiadało. Naprawdę zaskakujący był brak poparcia Wielkiej Brytanii dla polityki naszych władz na forum Rady. W końcu rządzący torysi są w jednej europejskiej federacji z PiS. Jeśli nawet oni nie włączyli się w tę akcję – trudno mieć pretensje do Węgier, które po prostu dochowały przewidywalnej lojalności wobec polityka, z którym dobrze współpracowały na dwóch kolejnych urzędach. Świat nie jest prosty, lecz kiedy się myśli – można go trochę zrozumieć.
Idziemy nr 12 (598), 19 marca 2017 r.