Obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. To dobra okazja, żeby napisać parę słów o najgłośniejszej w ostatnich latach powieści o walce Polaków z komunizmem w czasie drugiej wojny światowej, o „Legionie” Elżbiety Cherezińskiej. Pisarka ujmuje temat od jednej z najtrudniejszych stron: pisze o tych, którzy mieli odwagę walczyć o zwycięstwo, podejmować decyzje i nie dać się pokonać. O Brygadzie Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych.
„Legion” przywraca trudną prawdę historyczną. Prawda odrzucana musi być trudna, bo marsz pod prąd wygląda wspaniale tylko w rzeczywistości wirtualnej albo w propagandzie, która udaje nonkonformizm, choć wygodnie dryfuje na fali masowych nastrojów. Tymczasem Cherezińska przypomina racje tych, którzy zostali zapomniani, bo pamięć o nich trudno wpisywała się w rozmaite „polityki historyczne”, nierzadko biorące górę nad obowiązkami pamięci.
Narodowe Siły Zbrojne precyzyjnie odczytały geopolityczne realia ogarniętej wojną Europy Środkowej. Postanowiły wyjść poza fatalizm niesprzeciwiania się Sowietom, otwarcie przygotowującym ujarzmienie Polski. Nie chciały uznać za „sojuszników naszych sojuszników” wrześniowych agresorów, organizatorów masowych deportacji, morderców z Katynia. Odrzuciły negację rzeczywistości, bo prawdy „nikt” spośród naszych sprzymierzeńców „i tak nie zrozumie”. I idąc tą drogą nieuchronnie znalazły się poza rządowo-oficjalnym nurtem Państwa Podziemnego.
Polska w ogniu wojny nie mogła być neutralna. Musiała bronić fizycznej egzystencji społeczeństwa przed Niemcami. Ale przywódcy NSZ nie uznali tego za powód, by angażować polskie siły (i tym bardziej poświęcać los polskiego społeczeństwa) w udowadnianie, że napadnięta w 1939 r. przez Sowiety Polska nie ma złych intencji wobec agresora. NSZ postanowił nie robić niczego, co Rosji Sowieckiej ułatwi prowadzenie wojny, a społeczeństwo przede wszystkim chronić przed eskalacją represji i wszelkimi innymi skutkami niemieckiej okupacji, jak anarchia czy penetracja kraju przez sterowaną z Moskwy partyzantkę komunistyczną. Owszem, żołnierze NSZ uznali, że należy gromadzić siły, ale zachować je do ostatecznego starcia, które będzie decydować o polskiej niepodległości. Co więcej, gdy pod koniec wojny okazało się, że tego ostatecznego starcia w tym momencie nie będzie, potrafili – jak pisze poeta – „spojrzeć losowi prosto w oczy”.
Zaletą książki Cherezińskiej jest jeszcze to, że ani przez moment nie ukrywa, czym była wojna. Nie upiększa też wojny partyzanckiej. Bo cóż wzniosłego w likwidacji rabunkowych band czy działających na pograniczu bandytyzmu komunistycznych organizacji? Autorka opowiada po prostu, jak było, z perspektywy ludzi, a nie ideologii. Ta napisana w konwencji partyzanckiej ballady powieść nie ma happy endu. Mówi o przebiciu się na wygnanie, by ocalić ludzi, którzy nie zasłużyli na śmierć. Jest jak życie, jak prawdziwa historia.
Idziemy nr 10 (596), 5 marca 2017 r.