Uzupełniające wybory do Senatu nigdy nie cieszyły się wielkim zainteresowaniem. W najlepszym razie frekwencja wynosiła kilka procent, uznawano bowiem, że pojedyncze zmiany w izbie wyższej nie zmieniają sytuacji politycznej. Także i dziś wybory te nie wpłyną w istotny sposób na układ sił w Senacie. A jednak zbliżające się głosowanie na Podkarpaciu będzie inne od wszystkich poprzednich. Po raz pierwszy bowiem lokalne wybory uzupełniające nabierają rangi ogólnokrajowej. Nie tylko dlatego, że uczestniczą w nich znani politycy, ani też dlatego, że bardziej niż poprzednio interesują się nimi media ogólnokrajowe. Są ważniejsze, bo Polska znalazła się na historycznym zakręcie i te wybory mogą oznaczać wybór nie tylko konkretnego senatora, ale wyznaczenie drogi, jaką może pójść nasz kraj już w niedalekiej przyszłości.
Po ratyfikacji traktatu lizbońskiego, który usankcjonował prawnie laicki charakter Unii Europejskiej, Polska będzie poddawana systematycznej presji przeciw obecności wszelkich wartości i zasad chrześcijańskich w życiu publicznym. Sam traktat z jego koncepcją "wartości podstawowych" i konceptem "orientacji seksualnych" - wraz z rosnącym znaczeniem orzeczeń Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości przy stanowieniu i stosowaniu prawa - będzie krok po kroku demontował w polskim prawie, a w konsekwencji w polskiej kulturze politycznej, wszelkie przejawy cywilizacji chrześcijańskiej, a zwłaszcza będzie oddziaływał na destrukcję rodziny i moralności publicznej. Oparcie się tym naciskom wymaga woli zmian, ale nie tylko ustawodawczych (bo o ich ważności będzie decydował Europejski Trybunał Sprawiedliwości), ale zasadniczych zmian konstytucyjnych. Tylko bowiem Konstytucja może konkurować zarówno z prawem unijnym, jak też z orzecznictwem ETS.
Jak pokazuje przykład Europy Zachodniej, proces moralnej i społecznej destrukcji został zainicjowany i przeprowadzony przez partie lewicowe. Ale wynik tego procesu był możliwy tylko dzięki partiom centroprawicowym, a zwłaszcza chadeckim, dla których sukces wyborczy był ważniejszy od obrony ładu moralnego własnych narodów. Gdy partie lewicowe dokonywały "reform" niszczących rodziny i wychowanie młodych pokoleń, gdy legalizowały zabijanie dzieci nienarodzonych, gdy akceptowały pornografię i wprowadzały przywileje dla homoseksualistów, gdy - jak w krajach Beneluksu - legalizowały dobijanie ludzi starych i chorych, partie chadeckie, owszem, protestowały, ale odzyskując władzę, nigdy nie próbowały przywracać ładu chrześcijańskiego i nie wprowadzały jego postulatów do agendy własnej akcji politycznej. W imię spokoju i władzy (elegancko określanej jako poparcie pluralistycznego społeczeństwa) faktycznie akceptowały dechrystianizację. To wykolejenie centroprawicy było możliwe tylko dzięki brakowi jakiejkolwiek konkurencji po prawej stronie, co ułatwiało szantaż moralny wobec katolików: jak nie my, to radykalny liberalizm. I w ten sposób kadencja po kadencji, dekada po dekadzie - niegdyś chrześcijański Zachód porzucał swoją cywilizację.
Dziś, po ratyfikacji traktatu lizbońskiego, Polska stoi przed podobnym zagrożeniem. Systematyczna i długotrwała presja na nasz kraj może doprowadzić do podobnego stanu moralnego polskie społeczeństwo. Dlatego już dziś trzeba budować skuteczny szaniec wobec tego zgubnego procesu. Nie są go w stanie stworzyć dominujące partie polityczne. Są one bowiem swego rodzaju "przedsiębiorstwami wyborczymi" ze wszystkimi moralnymi i społecznymi konsekwencjami tego faktu, więc w przypadku trwałego nacisku będą krok po kroku ustępować. W obronie chrześcijańskiego ładu moralnego nie można w żadnym razie liczyć na Platformę Obywatelską, wprost przeciwnie, w jej szeregach dominuje liberalny indyferentyzm moralny. Ale także Prawo i Sprawiedliwość, partia, która niegdyś deklarowała swe zaangażowanie na rzecz cywilizacji życia i chętnie się dziś pokazuje na licznych uroczystościach religijnych, jak pokazuje dwuletni okres jej rządów, oportunistycznie akceptuje proces dechrystianizacji Europy i laicyzacji Polski. To nie tylko znany powszechnie fakt storpedowania przez Jarosława Kaczyńskiego poprawek konstytucyjnych chroniących życie ludzkie od momentu poczęcia, ale także zablokowanie projektu ustawy ograniczającej pornografię, to zgodne głosowanie całego PiS przeciw wolnej od pracy w handlu niedzieli, to dyscyplina partyjna w głosowaniu przeciwko zobowiązaniu polskiej delegacji do zabiegania o wartości chrześcijańskie w traktacie lizbońskim, to zdyscyplinowane głosowanie przeciwko poprawce o dużej uldze podatkowej na dzieci (mimo nadwyżki przychodów budżetowych) i niepodjęcie realnej polityki prorodzinnej w poprzedniej kadencji. To wreszcie pokrętna postawa władz PiS w sprawie moratorium na dokonywanie zabójstw na dzieciach poczętych. To także oswajanie opinii publicznej z możliwą zgodą na refundację zapłodnień in vitro. Nie ma w tym wszystkim nic dziwnego, skoro Jarosław Kaczyński jako zasady działania swojej partii przyjął: "doktrynę 30 procent" (partia chcąca mieć masowe - ponad 30-procentowe poparcie, według Kaczyńskiego nie może jednoznacznie angażować się na rzecz prawa do życia) oraz jeszcze gorszą (bo niszczącą sumienia poszczególnych ludzi) "doktrynę jednakowo dobrych" - w sprawach, w których dyscyplinowano posłów, politycy PiS nie mogą w większym stopniu kierować się zasadami katolickiej etyki społecznej niż tego życzą sobie politycy PiS o nastawieniu laickim ("nie będziemy się dzielić na lepszych i gorszych katolików").
To wszystko pokazuje, że PiS weszło na drogę zachodnich chadecji, która wiele z tych partii doprowadziła do akceptacji aborcyjnego ustawodawstwa. W PiS jest wielu przekonanych katolików, ale ze względu na wodzowski charakter tej partii nie mają żadnego wpływu na wyznaczanie jej polityki, a kierując się "skutecznością" - pokornie się z tym godzą. Co gorsza, przyjmując wyznaczoną im przez prezesa partii rolę uwiarygodniania PiS w oczach katolickiej opinii publicznej, rozładowują niezbędny nacisk polityczny.
Czy można przeciwstawić się tej sytuacji? Czy przeciwnie - katolicka opinia publiczna musi pogodzić się z tym, że podejmowanie jej zobowiązań będzie cenzurowane przez populistycznych liderów politycznych w imię skuteczności wyborczej i "chrześcijaństwa bez przesady"?
Faktem pozytywnym jest rosnąca świadomość kryzysu i zwyrodnienia dominujących partii politycznych. Uzdrowienie polskiej polityki wymaga zdecydowanych zmian systemowych - przede wszystkim wprowadzenia wyborów większościowych (w których to wyborcy, a nie partie, prezentują kandydatów) oraz zniesienia oligarchicznego systemu finansowania partii politycznych. Zmiany te nie gwarantują przywrócenia w polskiej polityce wartości, przekonań i odwagi cywilnej - ale otwierają im pole. A politykę trzeba uzdrowić, bo decyduje ona o przyszłości Narodu.
Takich nadziei nie spełnią dominujące partie polityczne, dla których najważniejsza jest władza i prowadzący do niej populizm wyborczy. Wybory podkarpackie więc to szansa, by Polacy opowiedzieli się za cywilizacją życia, samodzielnością polityki polskiej, honorem w polityce. Władza polityczna nie może być celem samym w sobie, a społeczeństwo - przedmiotem medialnych manipulacji. Władza musi być służbą - prawdzie i Narodowi. Przypomnieć o tym mogą podkarpaccy wyborcy. A to może wyznaczyć zwrot w polskim życiu publicznym. Chodzi jednak nie tylko o sposób uprawiania polityki, ale przede wszystkim - o jej efekty: dla cywilizacji życia, dla praw rodziny, dla znaczenia Polski i opinii chrześcijańskiej w Europie. W tych wyborach Podkarpacie nie tylko wybiera senatora, ale mówi do Polski i w imieniu Polski.
Marian Piłka
Autor jest byłym wiceprzewodniczącym Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu RP i wiceprezesem Prawicy Rzeczypospolitej.
Źródło: "Nasz Dziennik", 8 maja 2008 r.