Dzieje narodu są przede wszystkim dziejami ludzi.
Chrześcijaństwo jest najściślej związane z historią. Objawienie prawd wiecznych dokonało się w ściśle określonym czasie, do tego stopnia, że sam Chrystus urodził się, chodził po świecie, umarł i powstał z martwych w konkretnym okresie dziejów, za panowania Oktawiana Augusta i Tyberiusza. Nie mówiąc już o miejscu, bo czas oczekiwania na przyjście Zbawiciela jest ściśle związany z ziemią i historią Izraela, wplata się w dzieje nie tylko Bliskiego Wschodu, ale w ogóle cywilizacji śródziemnomorskiej. Ostatnie historyczne księgi Starego Testamentu dotyczą powstania przeciw hellenistycznym bałwochwalcom i przymierza Machabeuszy z Rzymem.
Jednak ta historyczność chrześcijaństwa, choć tak głęboka – toczy się trochę „na marginesie” historii, najczęściej obok tego, co za historię zwykliśmy uważać. Biblijna wizja dziejów to nie „budowanie wielkości”, ale trwanie wierności, to dzieje tego, co małe, począwszy od samego Izraela. To życie władców przeplatające się z (nie mniej znaczącym) codziennym życiem ludzi. Tę filozofię dziejów odnajdujemy często w miejscach najbardziej zaskakujących. Niezależnie od dyskusji nad złożonością związków twórczości Herberta z kulturą katolicką, jedno jest pewne – jego perspektywa, pokazywanie wielkości tego, co małe, i małości tego, „co wielkie” – jest najzupełniej zbieżna z biblijną. Jak w Magnificat. Najważniejsze fakty historii dokonały się wśród ludzi moralnie należących do elity (Jan Chrzciciel – zwiastun Zbawienia, rodzi się w rodzinie kapłańskiej, w Domu Aarona, sam nasz Pan – z matki pochodzącej z Domu Dawida i w Domu Dawida), jednak w rodzinach najzupełniej prostych, niesprawujących władzy, właściwie mających niewiele prócz wiary i pamięci, bo przecież właśnie to wystarcza.
To wszystko to nie „teoria”, ale rzeczy o znaczeniu najzupełniej praktycznym. Gdy o nich zapominamy – przestajemy rozumieć historię i współczesność. Zbawiciel dał Kościołowi tę dziwną i – gdy o niej myślimy – krępującą obietnicę, że Jego uczniowie dokonają rzeczy większych od Niego (por. J 14,12). Istotnie, to zapowiedź rozszerzenia Ewangelii na cały świat i nawrócenia narodów, który to proces rozpoczął się zaraz po zakończeniu ziemskiego życia Chrystusa, po Jego odejściu do nieba, i był wypełnieniem Jego ostatniego na ziemi polecenia. Ale świadomość późniejszej wielkości historii Christianitatis nie przeczy prawdzie najważniejszej, że również historia państw i narodów chrześcijańskich to przede wszystkim dzieje świętych. Najwięksi nasi władcy klękali pokornie przed relikwiami i wizerunkami galilejskich rybaków, nie budowali sobie pomników, ale – z wdzięcznością śpiewając „Ciebie, Boga, wysławiamy” – stawiali po zwycięstwach wotywne świątynie Panu. Przed wiktorią wiedeńską król Jan służył do Mszy odprawianej przez prostego kapucyńskiego zakonnika.
Jest więc i ten drugi wymiar owej historyczności wbrew historii. Historia zbawienia to jednocześnie historia narodu, historia całego chrześcijaństwa, to także dzieje jego narodów. Ale ostateczny sens ich istnienia to nie maksymalizowanie siły dla siły, tylko ochrona tego, co duchowe i słabe. Temu mają służyć nasze zwycięstwa, nasza siła, nasze bezpieczeństwo. Święty Tomasz pisał prosto: to samo należy sądzić o celu całej społeczności, co o celu jednego (por. De Regno II,3). Gdy Polska szykowała się do ostatniej walki o wolność, św. Jan Paweł II mówił nam, że „Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi. Nie można też bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski – przede wszystkim jako dziejów ludzi, którzy przeszli i przechodzą przez tę ziemię. Dzieje ludzi! Dzieje narodu są przede wszystkim dziejami ludzi. A dzieje każdego człowieka toczą się w Jezusie Chrystusie. W Nim stają się dziejami zbawienia”.
Państwo i polityka muszą być świadome tej prawdy. Życie duchowe, życie rodzin, codzienne obowiązki – to nie jakiś (jak to często określano w latach 90.) wymiar „przedpolityczny”. To ostateczna rzeczywistość życia narodu. Właśnie to – szczególnie właśnie dziś, gdy rewolucja zaatakowała samą ludzką naturę – chronić powinna siła polityczna i to powinien wspierać materialny postęp. Gdy polityka staje się celem w sobie, gdy staje się pogonią za próżną chwałą, gdy korumpuje społeczeństwo konsumpcyjnymi obietnicami i uwodzi codziennymi igrzyskami złości – zaczyna, często niezauważalnie i powoli, niszczyć życie narodu. Często zapominamy o tych prostych prawdach. Dlaczego? „Bo przecież chrześcijaństwo nie służy do wyjaśniania historii i polityki”. Owszem, chrześcijaństwo prowadzi nas dalej i wyżej, ale bez niego – w ogóle nic nie zrozumiemy.
Źródło: Gość Niedzielny.