Cóż znaczy śmierć jednej starej kobiety w Holandii wobec zagrożenia „wartości unijnych” w Polsce?
Jak na urzędowego obrońcę rządów prawa i praw obywatelskich wiceprzewodniczący Timmermans zdradza dziwną niechęć do demokratycznej kontroli własnej działalności. W Komisji Swobód Obywatelskich (LIBE) pojawił się po raz pierwszy od dwóch lat. Mówił tylko o swych pretensjach do Polski, a na koniec oświadczył, że na inne tematy, a więc o przestrzeganiu praw człowieka w państwach UE, w tym w jego własnym kraju – rozmawiać nie będzie.
Miałem jednak wreszcie okazję na komisji (a nie tylko na posiedzeniu plenarnym, gdzie komisarze łatwo unikają odpowiedzi) zapytać o prawną podstawę działań Timmermansa przeciw Polsce. Administracyjno-koordynacyjny organ, jakim jest Komisja Europejska, nie może – nie naruszając rządów prawa – sięgać po wyjątkowe uprawnienia rządów państw działających w ramach Rady Europejskiej. Określenie „wyjątkowe uprawnienia” nie ma tu bynajmniej charakteru retorycznego, bo jedynie zgodna decyzja 4/5, czyli 22 rządów państw UE, może według traktatu stwierdzić zagrożenie „wartości unijnych” w jakimś państwie. I to Rada potem „kieruje zalecenia” i „bada” ich realizację.
Jednak Frans Timmermans – nie podejmując dyskusji prawnej – jasno stwierdził, że będzie robił, co uważa za właściwe i konieczne w interesie Unii. Najpierw, gdy powiedział, że Komisja musi prowadzić działania wobec Polski, ponieważ Rada z pewnością takich decyzji by nie podjęła (więc mówiąc prościej – zdecydował się działać jako unijny szeryf, który wobec braku materiału dowodowego przekonującego dla Rady – sam policzy się z państwem, które mu podpadło). No i dodatkowo – że jest przekonany, iż z jego działaniami zgadza się większość rządów. To przywołanie „większości” jest dla działań Komisji całkowicie kompromitujące. Większość nie jest całością, a przede wszystkim 50 nie równa się 80. Uprawnienia Rady Europejskiej nie dotyczą większości (1/2+) państw, ale prawie wszystkich (4/5). Nie zakładają również cichego przyzwolenia na to, żeby „ktoś coś zrobił z tym, co się w Polsce dzieje”, ale wymagają jasnego stanowiska i wzięcia odpowiedzialności przez owe prawie wszystkie rządy. Krótko mówiąc: swoją walkę z filozofią „wygraliśmy, mamy większość, nikt nam nie będzie przeszkadzał w robieniu naszej polityki” przewodniczący Timmermans powinien zacząć od samego siebie. A zaraz potem – od własnej Komisji i politycznych sojuszników, którzy się z nim po cichu zgadzają.
Wiceprzewodniczący Timmermans nie był w stanie podjąć jakiejkolwiek obrony swojej polityki na gruncie prawnym. Za to z triumfem oznajmił, że nikt nie zaprzeczył słuszności jego ocen sytuacji w Polsce, i to najlepszy dowód tego, że ma rację. To słaby dowód i mocne nadużycie. Dyskusja z władzą na temat politycznej zasadności jej bezprawnych działań to uprawomocnianie bezprawia. To uznawanie dowodu, którego w normalnej procedurze sprawiedliwego osądu, zgodnie z regułami praworządności, uwzględniać po prostu nie wolno. To zgoda na uzurpację. I tylko tyle.
Przede wszystkim jednak Timmermans odmówił rozmowy o prawach człowieka. A korzystając z rzadkiej okazji, chciałem zapytać o jego działalność i stanowisko w kwestii praw ludzkich w ogóle. Odnosząc się do dwóch palących, ale emblematycznych kwestii: politycznej dyskryminacji ruchu obrony życia i szokujących skutków „prawodawstwa” eutanazyjnego w jego ojczystej Holandii. W pierwszym wypadku zapytałem o niedawno wprowadzoną we Francji ustawę „przeciw utrudnianiu aborcji”, według której za artykuł uznany przez aborcyjne państwo za „presję moralną i psychologiczną” w celu ocalenia dziecka można dostać dwa lata więzienia. Dotyczyć to może na przykład przypomnienia, że – jak uczy konstytucja „Gaudium et spes” ostatniego soboru powszechnego – tzw. aborcja to dzieciobójstwo i oburzająca zbrodnia. W drugim wypadku chodziło o kobietę, którą niedawno w Holandii zabito w trakcie tzw. eutanazji przeprowadzanej bez jej wiedzy i wbrew jej woli. Kobietę najpierw uśpiono, ale gdy zbudziła się i zaczęła się bronić, wykonawca eutanazji po prostu ją dobił. Wiceprzewodniczący Timmermans najpierw obelżywie mruknął pod nosem, że znowu słyszy jakiś „fake news”, a gdy mu zwróciłem uwagę, że sprawą musiała zająć się Komisja Etyczna w jego kraju – po prostu odmówił odpowiedzi, bo „dziś mówimy o praworządności w Polsce”. No cóż, w wypadku Polski chodzi o „wartości Unii Europejskiej”, a w Holandii jedynie o jakąś starą kobietę z demencją, która i tak już nie będzie się skarżyć. Jak mówił pułkownik Kurtz – potworność… Bo cóż więcej można powiedzieć.
Źródło: Gość Niedzielny.