Czas odwołać najważniejszą genderową decyzję rządu Ewy Kopacz.
Minęło już ponad sto dni od wejścia Unii Europejskiej w charakterze strony do genderowej konwencji stambulskiej, znanej również jako konwencja przemocowa. Polska przez długi czas sprzeciwiała się przyjęciu tej umowy, na wywrotowy charakter jej założeń zwracali uwagę bodaj wszyscy politycy obecnego rządu, szczególnie wicepremier Gowin, minister Elżbieta Rafalska i minister Beata Kempa. Przyjęcie konwencji przez Polskę zostało przeforsowane przez rząd Ewy Kopacz w momencie, gdy nie ratyfikowała jej ciągle ani większość państw Europy Środkowej, ani Niemcy i Francja. Wiele wskazuje więc na to, że jej ostateczna ratyfikacja była częścią zabiegów o objęcie przez Donalda Tuska urzędu przewodniczącego Rady Europejskiej. Polska nie powinna pozostawać zakładnikiem takiej „polityki”.
Dziś, po ratyfikacji konwencji przez Unię Europejską, powodów do jej odrzucenia jest jeszcze więcej. To Unia (jako strona) może domagać się teraz od państw realizacji polityki genderowej, a wyraźnie już pokazała, jak rozumie „działania niezbędne do promowania zmian wzorców społecznych i kulturowych dotyczących zachowania kobiet i mężczyzn” czy do „wykorzeniania stereotypowego modelu ich ról”. Na przykład domagając się skrócenia czasu odpoczynku emerytalnego dla kobiet albo propagując przymusowe przekazywanie połowy urlopu macierzyńskiego mężczyźnie. W rezolucji ratyfikacyjnej Parlament Europejski „wezwał wszystkie państwa członkowskie” do „zagwarantowania bezpiecznej i legalnej aborcji”. Polityka gender już uderza w macierzyństwo, nie oglądając się na narodowe regulacje konstytucyjne, traktując je jako wyraz „wzorców społecznych i kulturowych dotyczących zachowania kobiet i mężczyzn”, które należy prędzej czy później zdemontować.
Polska powinna konwencję stambulską niezwłocznie wypowiedzieć. W polityce ważny jest moment, a dziś jest on najwłaściwszy. Konwencji genderowej ciągle jeszcze nie ratyfikowała ogromna większość państw Europy Środkowej. Wypowiedzenie jej przez Polskę z pewnością wzmocniłoby ich stanowisko. A to jest tym ważniejsze, że z Chorwacji czy ze Słowacji płyną już informacje o rosnącej presji na ostateczne zatwierdzenie genderowego traktatu. Dziś w sprzeciwie wobec konwencji nie bylibyśmy sami – jutro możemy rzeczywiście sami zostać. Jednak władze nie tylko nie chcą zmienić decyzji rządu Kopacz, ale w żaden sposób nie ustosunkowują się do apeli środowisk prorodzinnych.
Tymczasem Polska nie tylko powinna wypowiedzieć konwencję genderową, ale i zaproponować zawarcie międzynarodowej Konwencji Praw Rodziny. Ta propozycja powinna zostać przedstawiona w pierwszym rzędzie państwom, w których niedawno odbyły się referenda w obronie naturalnego ustroju rodziny (a więc Chorwacji, Słowacji i Słowenii), państwom, które naturalny ustrój rodziny potwierdzają w swej konstytucji (Węgrom), które chronią edukację przed propagandą rozwiązłości (Litwie), i w ogóle państwom, które nadal nie ratyfikują konwencji stambulskiej. Konwencja powinna potwierdzać niezastępowalną rolę monogamicznej rodziny, której pozycja społeczna nie powinna być podważana przez tworzenie imitujących ją instytucji. Powinna potwierdzać obowiązki państwa wobec macierzyństwa, wychowawcze prawa rodziców, powinności państwa w zakresie ochrony materialnych praw rodziny (szczególnie przed obciążeniem wychowania dzieci podatkami pośrednimi), powinna przeciwstawiać się wszelkim formom przemocy domowej (a także zobowiązywać do badania jej rzeczywistych, a nie insynuowanych źródeł).
Polska polityka praw człowieka powinna oczywiście reagować również na bieżące wydarzenia. Za tydzień, w niedzielę 21 stycznia, przez Paryż przejdzie doroczny Marsz dla Życia. Czy to wydarzenie o wymiarze jedynie narodowym? Bynajmniej, przecież od dawna współczesne organizacje międzynarodowe, których autorytet uznajemy i honorujemy – głoszą, że prawa ludzkie nie należą do kategorii wewnętrznych spraw jakiegokolwiek państwa, że są kwestią uniwersalnej odpowiedzialności i sprawiedliwości. Ambasador Rzeczypospolitej w Paryżu powinien przyjąć organizatorów marszu i przekazać im wyrazy naszej solidarności, tak jak ambasadorowie większości państw Unii Europejskiej przekazali publicznie wyrazy poparcia politycznemu ruchowi homoseksualnemu w Polsce przed ostatnią warszawską Paradą Równości. Nasz rząd nie uznał tamtej deklaracji za niewłaściwą, więc nie powinien również widzieć nic niewłaściwego w publicznej solidarności wobec francuskich obrońców życia. Oni potrzebują naszego poparcia, a Polska również bardziej niż w poprzednich latach potrzebuje prawdziwych przyjaciół w Europie.•
Źródło: Gość Niedzielny.