Wypełnienie obowiązków pamięci wymaga wytrwałej, konsekwentnej pracy.
Co stanowiło rację, która uzasadniła nową ustawę o IPN? Przede wszystkim pogarda antypolska widoczna w prasie zachodniej i szerzej – we współczesnej zachodniej świadomości historycznej (przy całej umowności tego określenia). „Polskie obozy śmierci” to nie tyle oskarżenie, ile znak zupełnego ignorowania tego, co Polska w czasie wojny przeszła. Jeżeli jest to nieświadome – jest to akt antypolskiej pogardy, bo jak uczył święty Tomasz – zawiniona głupota też jest grzechem. Jeśli jest świadome, jeżeli jest prowokacją, która chce ranić, czy po prostu (mówiąc słowami Wyspiańskiego) urągać męce – jest to objaw antypolskiej nienawiści. O jednym i drugim Rzeczpospolita milczeć nie może. Rządy i partie mogą sobie wybierać i odwoływać „polityki historyczne”, ale polityczne obowiązki pamięci, które spoczywają na państwie, są niezbywalne, ich odwołać nie można. To obowiązek wobec tych, w imieniu których już tylko my możemy mówić.
Słyszymy w mediach, że ustawa wywołała „konflikt”, ale przecież Polska nikogo nie zaatakowała. Niestety, w Izraelu podniosły się głosy, że nowe prawo ma zamknąć usta świadkom chcącym mówić o Polakach, którzy popełnili zbrodnie wobec Żydów pod okupacją niemiecką. Padły wypowiedzi brutalne, a nawet kuriozalne, jak przywódcy opozycji Jaira Lapida, który stwierdził, że prawdzie o „istnieniu polskich obozów śmierci żadna ustawa nie zaprzeczy”. Sam premier Netanjahu oskarżył Polskę o „negowanie Holocaustu”. W Izraelu odezwały się również inne głosy, jak Mosze Arensa, jednego z najwybitniejszych polityków starszego pokolenia, historyka Żydowskiej Organizacji Wojskowej, który przypomniał, czego naprawdę doświadczyła Polska w czasie wojny. Jednak nie one nadały ton debacie. Jeszcze boleśniejsze było stanowisko amerykańskiego Departamentu Stanu, który przyłączył się do ataków na nasz kraj.
Przypisywanie Polsce przestępstw popełnionych tylko dlatego, że poddana niemieckiemu terrorowi nie mogła im zapobiec, jest moralnie absurdalne. Właśnie o tym mówił w Monachium premier Morawiecki. Żadnemu narodowi poddanemu przemocy nie wolno przypisywać podłości czy tym bardziej zbrodni popełnionych przez aspołeczne jednostki, gotowe korzystać z okazji do szkodzenia innym, kierujące się zawiścią albo dążące do poprawy swego losu cudzym kosztem. Takie zachowania towarzyszą największemu bohaterstwu narodów i w niczym mu nie zaprzeczają. Niegodne czyny należy pamiętać i potępiać, ale nie wolno ich przypisywać społeczeństwom, których kosztem były dokonywane. Inaczej wchodzi się w antysemicką „logikę”, która Żydom przypisywała przestępstwa popełnione w czasach stalinowskich przez poszczególnych ludzi jedynie wywodzących się ze społeczności żydowskiej albo zasłaniających się potem swoim pochodzeniem. Właśnie dlatego, że systematycznie takiej niesprawiedliwości się przeciwstawialiśmy – mamy prawo przeciwstawiać się jej i teraz.
Ale czy do tego wszystkiego musiało dojść? Ludzie i narody mają prawo do ochrony przed zniesławieniem, do dobrego imienia, Rzeczpospolita ma obowiązek tę powinność wypełniać, więc nic nie usprawiedliwia ataków na Polskę. Ale warto pomyśleć, czy instrumenty prawne były dobrane właściwie. Czy ktokolwiek wierzył w skuteczne pozywanie przed polskie sądy wielkich międzynarodowych tytułów, nie mówiąc już o Baracku Obamie? Gdyby tak było – władze inaczej reagowałyby na wypowiedzi takie jak Jaira Lapida. To, że nasze władze nie zdobyły się nawet na słowa kategorycznego publicznego protestu, że zamiast zażądać potępienia takich wypowiedzi, postanowiły się jedynie tłumaczyć, nie świadczy o powadze całego przedsięwzięcia. W ostatnich tygodniach o Polsce powiedziano wiele słów strasznych, bez żadnej poważnej reakcji władz. O cóż więc chodziło w tych zapowiedziach ścigania na sześciu kontynentach każdej głupiej insynuacji? O bezkompromisową sprawiedliwość czy o demonstrację na użytek wewnętrzny?
W każdym razie godzinę prawdy mamy za sobą. Kryzys może być momentem przesilenia. Prawda o naszej historii jest ignorowana, cierpienia Polski są lekceważone. Oburzenie jest tu naturalną reakcją, ale obowiązkiem jest działanie. Świat musi słyszeć o naszej historii. Tam, gdzie Polska działała i cierpiała dla dobra wspólnego narodów – mamy prawo domagać się wdzięcznej pamięci wobec naszego kraju i naszych przodków. Ale to wymaga cierpliwego opowiadania o naszej historii, umiejętnego znajdowania do tego okazji i form, szukania sojuszników, ożywiania prądów intelektualnych w skali uniwersalnej, krótko mówiąc – wytrwałej, konsekwentnej, poważnej pracy. Nie kolejnych fajerwerków odpalanych przez tych, którzy nawet nie bardzo wiedzą, jak one działają.
Źródło: Gość Niedzielny.