Marek Jurek o stanowisku Joanny Lichockiej ws. projektu "Zatrzymaj aborcję".
Poseł Joanna Lichocka wystąpiła (najpierw w Bochni, potem w Polskim Radio 24) jako rzecznik tych polityków PiS, którzy nie chcą ustawy „Zatrzymaj aborcję”. Jedno trzeba powiedzieć: jest w tej sprawie konsekwentna. Nie od dziś zaangażowanie na rzecz prawa do życia uważa za przeszkodę w budowaniu wspólnoty politycznej, czemu dała jednoznacznie wyraz w słynnej Deklaracji 8 Marca, którą przed jedenastu laty podpisała między innymi z Marią Czubaszek, Moniką Olejnik, Katarzyną Kolendą-Zalewską. Wtedy też prowadziła wytrwałą kampanię w mediach przeciw naszemu zaangażowaniu. Wielkimi momentami tamtej kampanii były takie wypowiedzi Joanny Lichockiej, jak jej rozmowa z ministrem Ujazdowskim (w radiowej Jedynce, tydzień po Deklaracji 8 Marca) i zaraz potem artykuł „Zostawcie Konstytucję w spokoju” na łamach „Rzeczpospolitej”.
Dziś, z perspektywy czasu, widać, jak wielkie efekty przyniosła ta kampania w destrukcji solidarności prawicy i dla marginalizacji prawicy katolickiej. Wszystkie te działania prowadzone w marcu’2007 miały miejsce, gdy cierpliwie i usilnie zabiegałem, by kierownictwo PiS zachowywało się lojalnie w czasie prac na skromną zmianą art. 30 Konstytucji. Ostatecznie za ujednoznacznieniem tego przepisu (który, jak wiadomo, otwiera Rozdział Drugi ustawy zasadniczej i mówi o godności ludzkiej, a nie jakichś „zakazach”) głosowało 60 proc. posłów na Sejm, choć jednocześnie kierownictwo PiS do ostatniej chwili go torpedowało.
Dziś Joanna Lichocka kontynuuje tę działalność. Gdy w Bochni mówi o projekcie „Zatrzymaj aborcję”, iż „nie jest to projekt Prawa i Sprawiedliwości, ale projekt firmowany przez panią Kaję Godek i przez środowiska, które z Prawem i Sprawiedliwością mają niewiele wspólnego” - marginalizuje stanowisko, które jeszcze wczoraj było jednym z wyróżników PiS walczącego o władzę.
Kierownictwo PiS zrobiło, owszem, niewiele, żeby sam projekt „Zatrzymaj aborcję” wesprzeć. Nie wzywało struktur partii do udziału w zbieraniu podpisów. Nie organizowało kontrdemonstracji, gdy projekt ten był atakowany. Przywódcy partii nie angażowali się osobiście we wspieranie go w debacie publicznej. Podpisały go jednak setki tysięcy Polaków, którzy głosowali na listę PiS. Co więcej, za całkowicie identycznym projektem (zniesienie eugenicznego przepisu art. 4a ust. 1 pkt 2 w ustawie o planowaniu rodziny) głosowało jesienią 2012 r. całe kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości, z prezesem Kaczyńskim, prezydentem Dudą, premier Szydło, marszałkiem Kuchcińskim i ministrem Lipińskim na czele. I tamten projekt zgłaszali obecni posłowie Klubu PiS.
Poseł Mularczyk w Komisji Praw Rodziny mówił wówczas, że czas „wyeliminować z polskiego prawa dopuszczalność przerywania ciąży w sytuacji podejrzenia, że dziecko będzie osobą niepełnosprawną”, poseł Jolanta Szczypińska pytała „dlaczego odbieramy prawo do życia najsłabszym (...) czy te dzieci są gorsze, czy są gorsze, bo są niepełnosprawne”, a minister Anna Zalewska mówiła, że „nie jest w stanie słuchać ruchów feministycznych” zwalczających tę inicjatywę ustawodawczą. Trudno w świetle tego wszystkiego powiedzieć, że rzecznicy „Zatrzymaj aborcję” z Prawem i Sprawiedliwością mają niewiele wspólnego, skoro jedynie ponawiają projekt popierany przez PiS, gdy był w opozycji.
Traktowanie stanowiska PiS w opozycji jako niewiążącego dla PiS u władzy to jednak nie jedyna zawiłość myślenia Joanny Lichockiej. Pani poseł przyznaje bowiem, że dziś obowiązujące przepisy aborcyjne są „nadinterpretowane”, że „na podstawie tej ustawy przerywa się ciążę z zespołem Downa”, o czym Prawica Rzeczypospolitej mówi cały czas. Tyle że traktowanie dziecka z zespołem Downa jako „ciężko i nieodwracalnie upośledzonego płodu” nie jest żadną „nadinterpretacją”, ale po prostu wywracaniem prawa. Dlatego właśnie złożyłem zawiadomienie o przestępstwie po zabiciu małego Wiktora w warszawskim szpitalu na Madalińskiego. Tym bardziej, że ustawa wyraźnie mówi, iż życie każdego niepełnosprawnego dziecka jest nietykalne od „chwili osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej”.
Jeżeli więc do takich przypadków dochodzi - trzeba reakcji na bezprawie domagać się od Ministerstwa Zdrowia i wymiaru sprawiedliwości. Bo przecież nie chodzi o zaniechania i działania, na jakie zezwala prawo, ale o jego omijanie, lekceważenie czy też „nadinterpretację”, jak to nazywa poseł Lichocka. Tymczasem pani poseł uważa, że w tym wypadku należało zawiadomić nie Ministerstwo Zdrowia, nie Prokuraturę, ale... Trybunał Konstytucyjny. Nie pojmuję tej ustrojowej logiki. Zawiadamianie prokuratury o naruszaniu ustawy nie wymaga zgody Trybunału Konstytucyjnego. Zmiana ustawy również. Czy zresztą w sprawie jakiejkolwiek innej ustawy PiS swe działania uzależniał od zgody Trybunału? To konkretne pytanie. Władza, która miała słuchać ludzi i rozmawiać z ludźmi, powinna na to proste pytanie odpowiedzieć albo lepiej - przyjąć argumenty i zmienić politykę.
Na koniec jedna obserwacja językowa. Joanna Lichocka rząd nazywa „rządem Prawa i Sprawiedliwości”. Natomiast o „Zjednoczonej Prawicy” mówi wtedy, gdy krytykuje środowiska prawicowe. Owa kategoria służy tu więc nie porozumieniu, ale wykluczeniu, nie solidarności, ale dominacji. A w tym konkretnie przypadku - przywołaniu do porządku tych, którzy po prostu wierzą, że sprawiedliwość nie zmienia się co pięć lat.
Źródło: Gość Niedzielny.