Z Markiem Jurkiem, posłem do Parlamentu Europejskiego, rozmawia Ewa M. Małecka
Jaką rolę Kościoła w przestrzeni publicznej uważałby Pan za optymalną?
– Rola Kościoła w życiu publicznym, wszystkie aspekty społeczne życia Kościoła, aż po cywilizację chrześcijańską i kulturę katolicką, zawsze są służebne wobec zasadniczego celu Kościoła – zbawienia ludzi. Życie łaski, sakramenty – to najważniejszy wymiar życia Kościoła. Jeśli więc Kościół angażuje się w wielkie problemy współczesności, jeśli promuje kulturę czy buduje świątynie – to wszystko ze względu na prawdę, którą chce uczynić życiem ludzi. Ale to nieuchronnie prowadzi do konfrontacji z materialistyczną kulturą czy systemem społecznym. „My chcemy Boga” to nie jakieś retoryczne hasło, wyrażające w „języku religii” aspiracje do doczesnych swobód, to realny głos Kościoła, to nadzieja, której pragną ludzie, sprzeciw wobec duchowej pustki. I oczywiście głosząc Dobrą Nowinę – Kościół musi przekonywać świat „o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie” (J 16,8). I o odpowiedzialności przed Bogiem Kościół musi przekonać również współczesną cywilizację. A to zakłada stałą polemikę z ateizmem, który widzi „godność” w odrzuceniu Boga i szczęście w odrzuceniu pespektywy wieczności.
Mówi Pan o Kościele w ujęciu instytucjonalnym, o hierarchii kościelnej. A jaką rolę w przestrzeni publicznej przeznaczyłby Pan katolikom świeckim?
– Wymiar hierarchiczny Kościoła jest bardzo ważny. Właśnie tak działa Kościół nauczający. Bez uporządkowanej, ustanowionej przez Zbawiciela struktury Kościoła nie mielibyśmy autorytatywnego przekazu prawdy, a jedynie kakofonię wrażeń i odczuć religijnych. Media nierzadko zakłócają przekaz nauki Kościoła, z jednej strony eksponując wątki przypadkowe, choć często bardzo po ludzku sympatyczne – na przykład słynne „kremówki”, z drugiej, przeprowadzając brutalne ataki, zagłuszając nauczanie papieskie.
Gdy Benedykt XVI, na wyraźne życzenie pytających go dziennikarzy, powiedział w drodze do Afryki, że Kościół nie może popierać dystrybucji prezerwatyw, również dlatego, że kultura rozwiązłości na dłuższą metę będzie poszerzać epidemię AIDS – padł ofiarą kampanii, która zakończyła się antypapieską uchwałą parlamentu belgijskiego. Podobną kampanię uruchomiono przeciw Ojcu Świętemu, kiedy Papież w Ratyzbonie pokazywał, dokąd prowadzi wizja Boga pojmowanego nie jako Logos, ale jako arbitralna, obca naszemu rozumowi władza, co widzimy w teologii islamskiej. Ta wielka, prorocza wypowiedź antycypowała tę fazę wojny z terroryzmem, którą w tej chwili przeżywamy. Ale nawet wśród katolików znaleźli się tacy, którzy potraktowali ten prorocki głos jako „gafę”! To tak, jakby mówić, że prorok Jeremiasz popełniał same geopolityczne „gafy”, nic nie rozumiejąc z wymogów polityki obronnej Królestwa Judy. Prorocy muszą chronić lud, a nie mu schlebiać.
Jednak media chcą zmusić Kościół do milczenia o błędach świata. A najbardziej im odpowiada, jeśli milczenie o rzeczach istotnych zakryte jest udziałem w wielkich kampaniach społecznych, inicjowanych przez przywódców ateistycznego świata. Ale ten świat nie niesie zbawienia, przemija jak dym. Kościół tymczasem musi głosić to, co nieprzemijające. I musi to robić tak wyraźnie, żeby społecznie było to czytelne i słyszalne.
Z próbami uciszania Kościoła na różne sposoby mamy do czynienia od ponad dwustu lat, od czasów rewolucji.
– Od dwóch stuleci mamy do czynienia z próbami zupełnego uciszenia Kościoła, natomiast z kwestionowaniem jego autorytetu – już od pół tysiąclecia. Bo w gruncie rzeczy w czasach reformacji idea Kościoła ludu – czy to będzie lud reprezentowany przez władcę, jak w koncepcji Lutra, czy zorganizowany w kongregacje, jak w koncepcji Kalwina – oznaczała Kościół, który nie potrzebuje autorytetu nauczającego, a więc w istocie nie jest apostolski. Zbawiciel przekazał apostołom misję nauczania. Owszem, wszyscy jesteśmy w Kościele, ale to apostolski głos Kościoła wyjaśnia nam, jak żyć wiarą, którą przyjęliśmy. Natomiast rzeczywiście od dwustu lat próbuje się zupełnie usunąć Kościół z życia publicznego. Do tego dążyła rewolucja francuska, również w swoich późnych konsekwencjach, jak ustawa o separacji Kościoła od państwa z 1905 roku. Koncepcja państwa laickiego nie była potwierdzeniem faktu, że w cywilizacji zachodniej państwo jest rozumiane jako instytucja naturalna, która nie powstaje wskutek szczególnego nakazu moralnego, lecz jest wynikiem naszej natury społecznej i w tym sensie jest świeckie. Jednak jak każda naturalna wspólnota potrzebuje nawrócenia, jak każdy człowiek czy każda rodzina. Rewolucja natomiast wprowadza wizję państwa, które wyklucza religię ze swojego życia, co jest w gruncie rzeczy formą ateizmu publicznego, jak wykluczanie religii z życia rodziny zaprzeczałoby najważniejszej spośród jej wychowawczych i społecznych funkcji.
Czy to, co się dzieje w XXI wieku, to tylko nasilenie tych procesów desakralizacji przestrzeni publicznej, czy dostrzega Pan w tym także zmiany jakościowe?
– O zmianie jakościowej można mówić w tym sensie, że jest to nowa faza, bo jak rewolucja francuska zaatakowała Kościół, rewolucja bolszewicka – rodzinę, tak rewolucja genderowa w naszych czasach atakuje samą naturę ludzką, atakuje człowieka w jego najgłębszym rdzeniu. Ale jednocześnie są to kolejne etapy „stwarzania” nowego świata w miejsce świata szanującego porządek stworzenia. Groza komunizmu, z jego totalitarną koncepcją ujarzmienia rodziny, przelicytowała to, co było wcześniej. Teraz mamy kolejną odsłonę i praktyki wcześniej niewyobrażalne: farmaceutów katolików zmusza się (również w Polsce) do udostępniania środków wczesnoporonnych, ochrzczone i osierocone dziecko nie może trafić do chrześcijańskiej rodziny (to w Anglii), bo ortodoksyjne chrześcijaństwo uważane jest za nośnik dyskryminacji, a w końcu (coraz częściej na Zachodzie) szpitale katolickie są zamykane fizycznie albo moralnie, bo przecież trudno za katolicki uznać szpital podporządkowujący się nakazowi przeprowadzania aborcji. Tak więc to, co przeżywamy dziś, jest kolejną fazą trwającej od wieków walki z cywilizacją chrześcijańską. Każda wydaje się ostateczna, tymczasem za każdym razem okazuje się, że można zaatakować kolejne dobro, jeszcze bardziej podstawowe.
Gdy zabraknie konsekwentnej formacji, również wolność słowa może być użyta przeciwko Kościołowi, tak jak w Irlandii, gdzie ostatnie referendum zszokowało niejednego katolika.
– Dla mojego pokolenia Irlandia była najlepszym dowodem, że demokracja może szanować suwerenność Boga i Jego Prawo, może chronić, a nie podważać, najważniejsze instytucje społeczne, że może być wolna od pokus totalitarnych i szanować nieprzekraczalne granice władzy państwowej, które wyznacza natura ludzka i należące do niej instytucje społeczne. I tak rzeczywiście było. Konstytucja, którą wprowadził prezydent ...amon De Valera, ten ład naprawdę chroniła. Jednak najlepsza nawet konstytucja tak długo może chronić dobro wspólne przed wahaniami demokracji, jak długo istnieje dostatecznie liczna mniejszość gotowa jej bronić. Gdy społeczeństwo popada w bierność (którego postacią może być materializm), wówczas rewolucja staje się możliwa.
Kiedy zabraknie obrońców jakiegoś porządku, to rewolucja zawsze jest możliwa. W Irlandii prawo do życia miało fundamenty konstytucyjne, więc wystarczyłby opór Fianna Fáil, partii będącej pierwszą dziedziczką konstytucji De Valery. Niestety, partia jego spadkobierców uwierzyła bardziej niż w cud Ewangelii – w irlandzki cud gospodarczy.
Stało się to możliwe również dzięki zastosowaniu instytucji demokracji bezpośredniej.
– Instytucje demokracji bezpośredniej są bardzo dobre, na przykład chronią przed wszechwładzą klasy politycznej. Ale przestają być dobre, gdy zapominamy, że to tylko instytucje władzy politycznej, choć najbardziej bezpośrednio wykonywanej przez społeczeństwo. A władza nie może być absolutna, jej granice wyznaczają prawa podstawowe. Państwo nie może uchylić prawa do życia, bo samo istnieje po to, żeby je chronić. I o tych granicach władzy państwowej, szczególnie gdy wykonuje ją demokracja bezpośrednia – przypominać musi Kościół. Nie mielibyśmy żadnej władzy, nie mielibyśmy również (Irlandczycy czy Polacy) narodowej wolności, gdyby nie dano nam jej z góry (por. J 19,11). Ład chrześcijański może przetrwać tylko wtedy, gdy suwerenna władza będzie szanować Władzę, która jest ponad nią, więc również granice władzy własnej. A autorytety Kościoła muszą mieć tę ogromną wolność przypominania ludziom o ich obowiązkach wtedy, gdy myślą jedynie o prawach. Autorytet nie wyklucza ani skromności, ani życzliwości – po prostu przekazuje i wyjaśnia to, co od Boga otrzymał i czego zmienić nie może, choćby chciał. Taki charakter miał zamieszczony ostatnio w „Naszym Dzienniku” wywiad z ks. kard. Gerhardem Ludwigiem Müllerem. Dla nas ogromnym oparciem w obronie życia chrześcijańskiego jest ciągle głos świętego Jana Pawła II. Ten głos jest ciągle żywy, jeśli przypominamy go z wiarą. Bo Kościół nie jest partią polityczną, gdzie kolejne akty anulują wcześniejsze. Kościół jest wspólnotą wiary założoną przez Zbawiciela, gdzie panuje porządek odwrotny do politycznego: Ewangelia jest miarą Tradycji, a Tradycja jest miarą nowości. Głos Kościoła nie przemija. Prawda raz wypowiedziana w jego imieniu trwa i zobowiązuje, nawet gdy jakieś okoliczności społeczne utrudniają jej przekazywanie. Nawet w takich okolicznościach, im głos Kościoła byłby trudniej słyszalny, tym bardziej musimy się w niego wsłuchiwać.
W Irlandii jeszcze kilka dekad temu Kościół miał ogromny wpływ na sposób myślenia ludzi, a przecież, bez tak drastycznych metod, jak w krajach komunistycznych, został tego wpływu pozbawiony.
– Nie tylko w Irlandii. Zmarła niedawno Simone Veil w swoich pamiętnikach napisała, że gdyby w 1975 roku, gdy wprowadzała we Francji pierwszą ustawę aborcyjną, głos Episkopatu był zdecydowany, ta ustawa absolutnie by nie przeszła, bo większość posłów prawicy nie wystąpiłaby otwarcie przeciw z mocą przypomnianemu prawu moralnemu. Wykonywanie władzy duchowej to ogromna odpowiedzialność przed historią, ale jeszcze bardziej przed ostatecznym Trybunałem naszych czynów.
„Uderz pasterza, a rozproszą się owce” – to bardzo ważna metoda uciszania Kościoła.
– Ta przepowiednia Pańska sprawdzała się w naszych czasach na przykładzie kardynała Stefana Wyszyńskiego. To jego autorytet był gwarantem wolności Kościoła w najciemniejszej nocy komunizmu. I w niego wrogowie Kościoła uderzyli. Apostolski charakter Kościoła, rola papiestwa i biskupów, pochodzi od Zbawiciela, ale hierarchiczność jako taka jest całkowicie zgodna z naturą ludzką – tak zbudowana jest rodzina, szkoła, państwo. Pozbawiając wspólnotę przywódców – niszczy się jej strukturę. Dlatego tak agresywnie traktowani są biskupi i teolodzy, gdy przypominają – po ludzku „nie w porę” – naukę Kościoła.
Czy fakt, że widzimy wielu młodych ludzi, pełnych dobrej woli i determinacji, domagających się destrukcyjnych rozwiązań, których nie rozumieją, przypisałby Pan tylko naszej niedostatecznej aktywności? Czy także działaniom drugiej strony?
– Człowiek jest istotą społeczną, większość zawsze myśli kategoriami kultury (albo kontrkultury), w której żyjemy. Szczególnie jeśli taka kontrkultura wspiera to propagandą. Dziś jej metodą jest „współczujący permisywizm”. „Jeśli nie zwolnisz ludzi z ciężarów ich obowiązków – jesteś winien udręk, które towarzyszą ich wypełnianiu”. Jeśli mówisz o niedopuszczalności homoseksualizmu – skazujesz osoby o takich skłonnościach na ciężar samotności i odrzucenia. A wszystko to zaczęło się jeszcze od ataku na trwałość rodziny. Co charakterystyczne – ów „współczujący permisywizm” potrafi się świetnie posługiwać pozbawionym współczucia sprzeciwem, znajduje w nim potwierdzenie swoich tez i jednocześnie odstraszający przykład bezduszności. Dlatego autorytet musi być wykonywany z miłością – wobec człowieka, który odstępując od prawa moralnego, bez miary więcej traci, niż zyskuje, i wobec świata, w którym powinniśmy kontemplować dobro, jakie niesie prawo moralne i pokazywać je ludziom.
I jednocześnie musimy przywrócić rzeczywisty ład społeczny, oparty na wspieraniu dobra i ochronie przed złem. Na co dzień w Parlamencie Europejskim widzę dziesiątki kobiet i mężczyzn autentycznie przekonanych, że zniesienie ładu moralnego to konieczny warunek wolności i dobra ludzi. Ten styl myślenia będzie się szerzył, bo jest nieuchronnym produktem państwa relatywistycznego.
Ale tu trzeba wrócić do początku naszej rozmowy. Pierwszym zadaniem Kościoła nauczającego nie jest przypominanie o właściwych zasadach życia społecznego – to nasze zadanie, ogółu katolików, a wypełniając je, mamy oczywiście prawo do wsparcia autorytetów. W zdrowym społeczeństwie głos Kościoła przypominający wieczne powołanie człowieka rozchodzi się bez wielu „mechanicznych” zakłóceń, które go zagłuszają w państwie relatywistycznym.
Jak się bronić przeciw tym wciąż powielanym zafałszowaniom? Jak obronić Kościół?
– Przez stałą i dumną wierność. Przecież już pierwszy Papież pisał, że musimy być „zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od [nas] uzasadnienia”, tego, w co wierzymy (1 P 3,15). Nasza wiara nie może być ani przyzwyczajeniem, ani osobistym sekretem, ale musi być świadoma. Pokora nie polega na milczeniu o prawdzie, tylko na świadomości łaski, która ożywia naszą (moralną czy społeczną) bezsilność. Kluczowe znaczenie ma obrona rodziny: zarówno naszej, w której żyjemy, jak i rodziny jako pierwszej wspólnoty społecznej, w której żyją inni. Musimy z innymi się dzielić tym, co sami otrzymaliśmy. Nasz pierwszy obowiązek to zachowanie i przekazanie wiary. Dlatego tak ważne jest istnienie chrześcijańskich rodzin i chrześcijańskich narodów. Większość z nas doświadczyła ich dobroczynnego działania – musimy je zachować dla innych.
Dziękuję za rozmowę.
Źródło: Nasz Dziennik.