Polsce potrzebna jest aktywna (a nie jedynie reaktywna) opinia katolicka.
Wspominając czasy Solidarności i opozycji antykomunistycznej, wielu Polaków powtarza, że cel wtedy był jasny i równie jasne były kryteria politycznego podziału. I że nie tak jest dzisiaj.
Spojrzenie takie to smutne świadectwo niedostatków naszego życia umysłowego, bezrefleksyjnego, choć opartego na sympatycznych emocjach, podejścia do spraw publicznych, społeczeństwa, kultury. Owa jasność podziałów to nic innego jak odbicie liberalnych dystynkcji: totalitaryzm albo demokracja, władza albo prawa człowieka, zniewolenie albo pluralizm. Nawet pobieżna analiza pokazuje słabość tych przeciwstawień. Wszak totalitaryzm nie polega na sposobie wyłaniania władzy, ale na jej zakresie. Gdyby było inaczej – sami liberałowie aprobowaliby każdą decyzję demokratycznego państwa. Prawa człowieka wymagają chroniącej je władzy, a liberalizm uważa tu demokrację za warunek konieczny. W tym sensie wolność jest współistotna z porządkiem politycznym właściwym dla „wolnego społeczeństwa”. Wreszcie sami liberałowie nie obejmują promowanym przez siebie „pluralizmem” poglądów, które uważają za zagrożenie dla „społeczeństwa otwartego”, nawet jeśli wykluczenie to miałoby dotknąć najbardziej utrwalone normy kultury. Ten smutny fakt najlepiej poświadcza powodzenie ideologii gender, coraz bardziej kształtującej nie tylko ideologię, ale politykę współczesnych liberalnych państw i organizacji międzynarodowych.
Słabość tych dystynkcji nie sprowadza się jednak do ich bardzo uproszczonego, wewnętrznie sprzecznego charakteru. Ideologie z natury deformują rzeczywistość, łatwo więc popadają w wewnętrzne sprzeczności. Ich popularność jest tym większa, im większa obojętność na prawdę, im bardziej „dogmatyczna” (jak odkrył Milton Rokeach) osobowość ich wyznawców.
Jednak błąd tej perspektywy nie polega wyłącznie na niedoskonałości, ale na odwróceniu od tego, co istotne. Dziś nawet najbardziej „ogólni antykomuniści” muszą zauważyć, że społeczeństwo liberalne radykalnie oddala się od zasad określających cywilizację, w imię której przeciwstawialiśmy się komunizmowi. Święty Jan Paweł II znakomicie uchwycił to już u świtu naszych czasów, zaraz po zakończeniu zimnej wojny.
„Dziś zwykło się twierdzić – pisał w 1991 roku, w „Centesimus annus”, nr 46 – że filozofią i postawą odpowiadającą demokratycznym formom polityki są agnostycyzm i sceptyczny relatywizm, ci zaś, którzy żywią przekonanie, że znają prawdę, i zdecydowanie za nią idą, nie są, z demokratycznego punktu widzenia, godni zaufania, nie godzą się bowiem z tym, że o prawdzie decyduje większość, czy też, że prawda się zmienia w zależności od zmiennej równowagi politycznej. W związku z tym należy zauważyć, że w sytuacji, w której nie istnieje żadna ostateczna prawda, będąca przewodnikiem dla działalności politycznej i nadająca jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań dla celów, jakie stawia sobie władza. Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”.
To ostatnie zdanie weszło niemal do kultury masowej. Jednak analizę, która je poprzedzała – w mniejszym lub większym stopniu zignorowano, a na pewno nie wyciągnięto z niej koniecznych praktycznych wniosków. W przeciwnym przypadku nie dziwiłoby nas, że w wyłaniającym się systemie politycznym „ci, którzy żywią przekonanie, że znają prawdę, i zdecydowanie za nią idą” są traktowani jak ciało obce, otoczeni nieufnością, a gdy trzeba – wykluczani.
W tym stanie rzeczy przynajmniej przekonani katolicy powinni być świadomi rzeczywistych kryteriów dobra wspólnego. Określenia „przekonani katolicy” używam tu całkowicie świadomie. Jest ono w punkcie wyjścia związane z osobistą wiarą, ale nie sprowadza się do subiektywnego nastawienia, lecz zakłada przyjęcie obiektywnych prawd i ich społecznych konsekwencji. Przekonani katolicy to ci, którzy w społeczeństwie tworzą opinię katolicką, mają świadomość naszych społecznych zobowiązań, wiarę przeżywają świadomie, wiedząc, dlaczego są katolikami. To ci, którzy Magisterium traktują jako intelektualne zobowiązanie, uczestniczą w kulturze katolickiej i chcą mieć katolickie przekonania społeczne. Krótko mówiąc, przekonani katolicy to ludzie identyfikujący się w pełni z cywilizacją i kulturą katolicką, nie z jej wtórnymi owocami typu „Mieszko I dał nam przynależność do kultury Zachodu”.
Przekonani katolicy nie mają żadnego patentu na moralną prawość czy doskonałość. Przeciwnie, podejmują konieczne ryzyko moralne i podlegają surowszej ocenie. „Raz wybrawszy, ciągle wybierać muszą”. Ale – jako opinia katolicka – są społeczeństwu potrzebni, jeśli społeczeństwo to, zwłaszcza w czasach trudnych, ma pozostać chrześcijańskie.
Źródło: Gość Niedzielny.