- Dominacja obozu lewicowo-liberalnego w Parlamencie Europejskim ma podwójny charakter, nie tylko polityczny, ale i ideowy. Narzucili swój język, swoje postulaty, nawet swoją wizję historii – mówi w wywiadzie dla PAP Marek Jurek, europoseł Prawicy RP, były marszałek Sejmu.
PAP: - Jak podsumowałby Pan obecną kadencję Parlamentu Europejskiego? Z Pańskich wystąpień czy felietonów wynika, że PE nie funkcjonuje obecnie tak, jak powinien i wymaga zmian. Jakie to powinny być zmiany?
Marek Jurek: - Unia powinna skupić się na obronie wspólnych interesów, na przykład granic, powinna szanować suwerenność państw, zamiast je atakować (jak Polskę czy Węgry), musi zaniechać popierania i propagowania aborcjonizmu i politycznego ruchu homoseksualnego, a zacząć naprawdę szanować opinię chrześcijańską. Musi mieć świadomość, że podzielona ideowo Europa może być wspólnotą losu, ale narzucanie jej ideologii czy ponadnarodowej władzy politycznej wygeneruje jedynie podziały i konflikty. Trzeba więc przede wszystkim przypomnieć, że Unia Europejska jest związkiem państw, że jej organy mogą działać jedynie w granicach upoważnień traktatowych, że solidarność europejska to stały dialog, a nie stała presja i ubezwłasnowolnianie słabszych krajów. I że my, Polska i inne narody Europy środkowej, jesteśmy w Europie u siebie, a nie na kursie zaawansowanej demokracji dla początkujących.
PAP: - Jaka Pańskim zdaniem czeka przyszłość PE? Jak on może wyglądać po najbliższych wyborach? Co się zmieni? Czy skończy się w PE dominacja partii liberalno-lewicowych?
MJ: - Z pewnością rozszerzy się reprezentacja prawicy, więc ten Parlament będzie miał charakter bardziej zrównoważony. Ale dominacja obozu lewicowo-liberalnego ma podwójny charakter, nie tylko polityczny, ale i ideowy. Narzucili swój język, swoje postulaty, nawet swoją wizję historii. Wiele więc zależy od ideowej i intelektualnej odwagi poszerzonej reprezentacji prawicy. Ale z całą pewnością zwolennicy budowy Państwa Europa i narzucania dominacji krajom Europy środkowej będą dalej kontynuować swą politykę. Mam natomiast nadzieję, że najbliższe lata mogą stać się początkiem pozytywnego zwrotu, który nastąpi za kilka lat.
PAP: - Jak ta dominacja dziś przekłada się na działalność Europarlamentu?
MJ: - Choćby w atakach na Polskę i Węgry lub w presji na kraje, które nie chcą ratyfikować genderowej konwencji stambulskiej (jak Bułgaria, Słowacja czy Litwa). Wszystko to odbywa się przy kompletnym lekceważeniu rządów prawa, na które władze UE z upodobaniem się powołują, gdy chcą ingerować w polityką państw środkowoeuropejskich. Same jednak ich nie stosują. Wniosek o wykluczenie Węgier z decyzji Rady Europejskiej (w oparciu o słynny Artykuł Siódmy Traktatu UE) nie uzyskał w Parlamencie wymaganych dwóch trzecich głosów, jednak uznano go za ważny, unieważniając głosy wstrzymujących się posłów. Władze Unii wzywają Bułgarię do ratyfikacji genderowej konwencji stambulskiej, mimo, że jej Trybunał Konstytucyjny uznał ją za sprzeczną z konstytucyjnymi gwarancjami praw rodziny. Tam jednak, gdzie w grę wchodzi polityka gender – demokracja konstytucyjna przestaje się liczyć.
PAP: - Zrezygnował Pan ze startu w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tak się stało?
MJ: Nie kandyduję na następną kadencję, bo nie udało mi się zbudować koalicji, jaką chciałem przedstawić do Parlamentu. Szerokiej koalicji katolickiej, wokół Chrześcijańskiego Kongresu Społecznego, albo przynajmniej bloku patriotyczno-republikańskiego z silnym nurtem katolickim. Natomiast oczywiście będą chciał innymi sposobami wpływać na naszą politykę w kwestiach europejskich. Dziś najważniejsze sprawy to Traktat Wyszehradzki (czyli zawiązanie systematycznej, pogłębionej współpracy państw Europy Środkowej), Międzynarodowa Konwencja Praw Rodziny (którą powinniśmy przeciwstawić genderowej konwencji stambulskiej, natrętnie forsowanej przez Unię Europejską po tym, jak stała się jej uczestnikiem) i wreszcie zachowanie naszej waluty narodowej, połączone ze stałą współpracą państw Unii Europejskiej, które tak jak my swoją walutę zachowują (takich jak Węgry, Czechy, Szwecja czy Dania). Oczywiście, mówię o priorytetach politycznych, bo zasady nadrzędne, które wyznaczają moją politykę są proste: cywilizacja chrześcijańska i niepodległość Polski. A praktycznych wyzwań jest znacznie więcej. Od konieczności przeciwstawienia się pomysłowi Armii Europejskiej, która mogłaby się stać jednocześnie konkurencją dla narodowych sił zbrojnych i dla NATO, po obronę praw Polaków w krajach Unii. Nawiasem mówiąc, w tej ostatniej dziedzinie dużym sukcesem ostatniej kadencji jest jasna europejska dezaprobata dla działalności niemieckich Jugendamtów.
PAP: - Prawica RP, której jest Pan liderem, miała startować do wyborów w PE z list Kukiz’15. Ale tak nie będzie. Dlaczego?
MJ: - Pierwotnie zamierzaliśmy kandydować wspólnie z Ruchem Kukiz’15, z nadzieją jednak na bardziej koalicyjny kształt jego listy. Pawła Kukiza, z racji mocnego społecznego mandatu, który uzyskał w wyborach prezydenckich i parlamentarnych, chcieliśmy traktować jako naturalnego przywódcę niezależnej prawicy. Paweł nawet myślał i proponował nam budowę wspólnego Komitetu Kukiz’15-Europa Ojczyzn, ale potem się z tego wycofał. Szkoda, bo dziś wokół PiS zbierają się partie występujące w obronie suwerenności (włoska Liga, hiszpański VOX, Szwedzcy Demokraci, a jutro prawdopodobnie węgierski Fidesz). Biorąc pod uwagę współodpowiedzialność PiS za traktat lizboński, popieranie przez nich Armii Europejskiej, a nawet bezpośrednich podatków europejskich – Paweł Kukiz byłby o wiele bardziej wiarygodnym wyrazicielem tego kierunku. Chcieliśmy mu pomóc, szkoda, że tego wyzwania nie podjął.
PAP: - Jak Pan podsumowałby swą obecną kadencję w PE? Co zaliczyłby Pan do swoich największych osiągnięć?
MJ: - Po pierwsze – obronę Polski przed naruszającą traktaty presją Unii Europejskiej, na sali plenarnej, ale szczególnie we „frontowej” Komisji LIBE (Swobód Obywatelskich). Choć nie podzielałem w sporym zakresie polityki PiS wobec Trybunału Konstytucyjnego (deklarowane cele można było z lepszym skutkiem osiągnąć „klasycznymi” metodami) – systematycznie przeciwstawiałem się ingerencjom Komisji, wykazując brak podstaw traktatowych dla tej akcji. Jednocześnie uświadamiałem krajowej opozycji, że jutro ich rząd może paść ofiarą podobnych ingerencji w zakresie polityki edukacyjnej czy społecznej. Z tych samych powodów broniłem Węgier (w tej sprawie reprezentowałem cały nasz klub parlamentarny), za co dwukrotnie dziękował mi premier Orbán. Oczywiście systematycznie też broniłem Polski w debacie publicznej, szczególnie w mediach francuskich.
Po drugie – pracę na rzecz praw rodziny, bo chodzi o fundament życia naszego narodu i naszej cywilizacji, który jest na celowniku ideologii lewicowo-liberalnej. W trakcie pracy w Parlamencie przedstawiłem we współpracy z Instytutem Ordo Iuris propozycję Międzynarodowej Konwencji Praw Rodziny i chociaż przedstawić ją powinien nasz rząd, zrobiłem już dużo, aby znalazła oparcie i wsparcie w innych krajach. Do tego oczywiście dochodzi obrona na forum Parlamentu państw, które nie ratyfikowały genderowej konwencji stambulskiej (Polska wypowiadając tę konwencję powinna jak najszybciej do nich dołączyć). Za rzecz bardzo ważną uważam też wysunięcie kandydatury Mary Wagner (najbardziej prześladowanej w świecie zachodnim obrończyni życia) do Nagrody Sacharowa. Było to dość trudne, bo sprawie tej nie udzielił poparcia żaden klub parlamentarny, mimo to zbudowaliśmy koalicję sumień polityków z różnych klubów. Dla adwokatów Mary Wagner i dla niej samej to bardzo ważne wsparcie wobec represji sądowych. Ta udana akcja to była obrona praw konkretnego człowieka nie w wymiarze symbolicznym, ale bardzo konkretnym.
Po trzecie – bezpieczeństwo geopolityczne Polski. Na przykład do Raportu Czarnomorskiego, którego byłem kontrsprawozdawcą, wprowadziłem kwestie wycofania się Rosji z Traktatu o konwencjonalnych siłach zbrojnych w Europie, rosyjskiej doktryny wojskowej, która dopuszcza użycie broni nuklearnej przeciw państwu, które takiej broni nie posiada, a także wezwanie Unii Europejskiej do wznowienia prac zmierzających do budowy gazociągu Nabucco” (łączącego Europę z Morzem Kaspijskim i mającego zasadnicze znaczenie dla bezpieczeństwa energetycznego Europy środkowej). Pracowałem cały czas w grupie do kontaktów z Białorusią, w bliskim kontakcie z prawicową opozycją białoruską, i jeszcze do ostatniego Raportu rosyjskiego wprowadziłem kwestię obrony niepodległości Białorusi (o demokracji mówią wszyscy) w kontekście szantażu energetycznego, któremu ten kraj jest poddany.
Po czwarte – działania na rzecz polskiej obecności w pamięci historycznej Europy i potępienia komunizmu. Na samym początku kadencji przygotowałem Deklarację „Nigdy więcej Jałty”, którą podpisało kilkunastu posłów ze wszystkich państw Europy Środkowej, napadniętych w latach 1939-40 przez Związek Sowiecki. W setną rocznicę rewolucji bolszewickiej zorganizowałem wystawę „Zbrodnia bez kary” w Strasburgu oraz debatę „Dlaczego nie było Norymbergi komunizmu” w Brukseli (uczestniczyłem również w podobnej debacie w Paryżu). Wreszcie w ostatnim roku kadencji doprowadziłem do precedensowego potępienia komunizmu i reżimu sowieckiego oraz wezwania do karania sprawców jego zbrodni i przestępstw. To wielki krok do przodu w debacie, w której do tej pory słyszeliśmy głównie o abstrakcyjnym totalitaryzmie, a dekomunizacja była widziana raczej jako „zagrożenie dla praw człowieka”.
Dla porządku dodam też, że systematycznie pozostawałem w opozycji wobec Komisji Junckera, nawet wtedy, gdy głosowała przeciw niej zdecydowana mniejszość polskich posłów. Jako bodaj jedyny polityk naszego klubu wsparłem też wniosek o jego odwołanie z powodu tragicznej polityki proimigracyjnej.
Za swą pracę w tej kadencji zostałem uhonorowany słowacką Nagrodą Neuwirtha (za obronę życia), medalem miasta Hénin-Beaumont (jednego z najbardziej „polskich” miast we Francji), a na koniec Nagrodą Kardynała Wyszyńskiego, przyznawaną przez prawników Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Rozmawiał Jacek Krzemiński
Źródło: Strona EuroPAP News