PO, żywiąc się medialnymi awanturami, będzie tylko utrzymywać władzę, ale nie rządzić - mówi "Polsce" były marszałek Sejmu Marek Jurek.
Awantury, które kończyły przedwakacyjne prace Sejmu, kosztowne dla powagi całego Sejmu, Platformie przyniosły umiarkowany sukces partyjny. Udało się zręcznie odwrócić uwagę od afery sopockiej, a odpowiedzialnością za awantury obciążono wyłącznie PiS.
Tymczasem tylko pomysł na zajazd komisyjny był oryginalną inwencją partii Jarosława Kaczyńskiego. Autorstwo samej idei opozycji jako awantury należy w całości do PO, która tak właśnie uprawiała opozycję przez dwa lata rządów PiS. Było tam i stałe bojkotowanie organów Sejmu, i blokowanie głosowań (według Donalda Tuska obowiązek frekwencyjny nie dotyczył opozycji), i był oczywiście krzyk - jako forma kolektywnej wypowiedzi parlamentarnej. Różnica była jedna, ale zasadnicza - wszystko miało za sobą przychylną tolerancję mediów.
Dziś mamy do czynienia z czymś więcej niż tylko ze zmianą ról. Styl PiS-owskiej opozycji jest bardzo dogodny dla PO, tworzy bowiem wrażenie wielkiego społecznego sporu, odwracając uwagę opinii od politycznej bezczynności rządu. Uczynienie z PiS najważniejszego problemu polityki polskiej pozwala odłożyć na bok wszystkie problemy realne.
Widać to nawet w odniesieniu do spraw, które programowo dla PO powinny być pierwsze. Liberalny rząd nie podejmuje żadnych działań dla zmniejszenia podatków, nawet w odniesieniu do najoczywistszej gospodarczo i najprostszej technicznie obniżki akcyzy na paliwo.
Partia Donalda Tuska, która jeszcze wczoraj urządzała demonstracje przeciw drożyźnie, dziś utrzymuje wysokie ceny paliw generujące wzrost cen w całej gospodarce. Lider PO w Sejmie Zbigniew Chlebowski tłumaczy, że rząd nie obniży akcyzy, bo podniósł ją rząd PiS. Twierdzenie to może konkurować o tytuł ekonomicznej osobliwości roku: okazuje się, że im podatki wyższe - tym trudniej je obniżać.
W sprawach europejskich rządy Tuska przypadły na czas kryzysu reformy Unii Europejskiej po referendum irlandzkim. Dla Polski to okazja do zajęcia stanowiska - wobec kształtu Unii, jak i naszych interesów w Europie. Ale dla rządu PO polityką ma być brak polityki, co najwyżej zabiegi o zagraniczne pochwały za eurokonformizm.
PO wygrała cztery lata temu wybory europejskie dzięki krytyce Konstytucji dla Europy. Podjęcie polskiej polityki europejskiej, w której samodzielność miała zastąpić zakończony proces dostosowawczy, miało być jednym z efektów rewolucji moralnej 2005. Kto to jeszcze pamięta? Krótko potem PiS samodzielność zastąpił bezsensownymi awanturami o satyrę w niemieckich gazetach (co później "naprawiał" poparciem dla polityki kanclerz Merkel podczas prezydencji niemieckiej), a PO - awanturami przeciw PiS w obronie europoprawności.
Dziś mamy w Europie kryzys debaty o reformie - a rząd Tuska nie jest w stanie nic w imieniu Polski zaproponować ani niczego dla Polski zażądać. Ta bezczynność stała się jedynym polem zgody miedzy premierem, prezydentem i popierającymi ich partiami.
Raport rządowy potwierdził, że Polska zjeżdża w przepaść demograficzną, która zacznie się już za kilkanaście lat, z fatalnymi konsekwencjami społecznymi i gospodarczymi. Rząd nie może już udawać, iż nie wie, że kryzys narasta. Zdecydował się więc na przejęcie pozornych propozycji PiS pozostawionych w Ministerstwie Polityki Społecznej, czyli wydłużenia urlopów macierzyńskich... w przyszłej dekadzie. Tymczasem pozycja społeczna rodziny domaga się pilnych, niezwłocznych zmian w sferze podatków, ubezpieczeń, polityki społecznej.
Rząd PO, żywiąc się medialnymi awanturami, może utrzymywać władzę, ale nie rządzić, to znaczy zmieniać Polskę. Partia Donalda Tuska to wielkie przedsiębiorstwo wyborcze. Sprawdzianem jego polityki jest nie stan kraju, ale wynik wyborów. Najważniejszym horyzontem - wybory prezydenckie '2010. Premier Tusk jest przekonany, że niepopularność prezydenta Kaczyńskiego i PiS samoczynnie wyniesie go na najwyższe stanowisko w państwie. Paradoksalnie obietnicę prezydentury niesie Tuskowi nie własna partia, ale całe państwo PO-PiS.
Bo PiS jest dla niego wymarzoną i konieczną opozycją. Tylko w tym układzie walkę o przekonania i politykę - rząd może zastępować walką wizerunków i pozorami polityki. Dlatego obie partie - mimo wszystkich awantur albo przy ich pomocy - będą bronić wyłączności wspólnego kartelu. Ale jego przełamanie to coś więcej niż kwestia autentyzmu reprezentacji opinii publicznej; to warunek przywrócenia Polsce zdolności prowadzenia rzeczywistej polityki.
"Polska Times" z dnia 31 lipca 2008 r.