Gdy trwały prace nad zagwarantowaniem w Konstytucji prawa do życia – przeciwnicy tych prac straszyli autorytety i opinię katolicką groźbą referendum. Dziś, chcąc narzucić legalizację in vitro, posługują się argumentem o rzekomej próżni prawnej, pozwalającej na zabijanie dzieci w najwcześniejszej fazie życia, po poczęciu in vitro właśnie. Ta propagandowa strategia niesie efekt uboczny – może nastąpić legalizacja faktycznie istniejącego bezprawia i kolejny demontaż niedoskonałej, ale obowiązującej i gwarantującej w istotnym zakresie sprawiedliwość, ustawy o ochronie życia poczętego. O ile bowiem ustawa ta w intencjach obrońców życia miała służyć choć częściowej ochronie najsłabszych, o tyle w intencjach zwolenników „kompromisu życia” miała uspokoić sumienia i usunąć problem z pola odpowiedzialności politycznej państwa i z debaty publicznej; miała być deklaracją, a nie realnie wykonywanym prawem. Dlatego kiedy przed dwoma laty sejmowa Komisja Rodziny uchwaliła dezyderat do Ministerstwa Sprawiedliwości, żeby zaczęto efektywnie zwalczać przestępczość aborcyjną, Elżbieta Radziszewska (dziś minister równouprawnienia) – pytana przez „Dziennik” – powiedziała, że jest przeciwniczką tego rodzaju radykalizmu, że jest za zachowaniem status quo. A status quo nie polega w tym przypadku na realnym egzekwowaniu prawa.
Dlatego też tak łatwo rozszerzono w ubiegłym roku „wyjątki prawnokarne” przy „sprawie Agaty”. Okazało się, że spod ochrony prawnokarnej wyjęte mają być nie tylko dzieci chore i poczęte w wyniku prawdopodobnego gwałtu, ale i dzieci szkolnych par podejmujących wczesne życie seksualne. Na naszych oczach dokonuje się demontaż następny – ochrony prawnokarnej mają być teraz pozbawione dzieci nie ze względu na swoje wady (choroba) czy czyny rodziców (prawdopodobny gwałt, seks szkolny), ale ze względu na arbitralny zamiar przeznaczenia ich do przedporodowej selekcji. Taka arbitralna decyzja nie ma żadnych podstaw nie tylko w obowiązującej ustawie, ale nawet we wcześniejszych deklaracjach zwolenników „kompromisu życia” (o takim wyjątku w ochronie nigdy bowiem wcześniej nie mówili).
Wystarczy spojrzeć na tekst ustawy „O planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży”. Już art. 1 mówi wyraźnie, że życie jest chronione „również w fazie prenatalnej”, co opatrzone jest wprawdzie zastrzeżeniem „w granicach określonych w ustawie”, ale żaden z wyjątków określonych w art. 4a nie mówi, że życie ludzkie nie podlega ochronie in vitro, tzn. po poczęciu w probówce. Jeszcze więcej mówi najbardziej elementarna, bo tekstualna, wykładnia przepisów prawa karnego, wykonujących postanowienia ustawy o ochronie życia. O ile ustawa mówi o prawie do życia „w fazie prenatalnej”, a więc przez cały czas przed urodzeniem, o tyle w art. 151, 152 i 157a kodeksu karnego mówi jeszcze wyraźniej o „dziecku poczętym” jako przedmiocie ochrony prawa, przyjmuje więc samo „poczęcie” jako moment początku życia. Również poczęcie in vitro. Szczególnie art. 157a jest tu dobitny, uznając za przestępstwo „uszkodzenie ciała dziecka poczętego lub [każdy] rozstrój zdrowia zagrażający jego życiu”. Te przepisy można dezinterpretować tylko z wyraźnie złą wolą.
Nie jest też prawdą, że w Polsce nie ma żadnych przepisów prawa o charakterze bioetycznym. Na pewno można je uzupełniać, bo prawo musi nadążać za rzeczywistością. Warto więc np. wprowadzić do polskiego prawa przepisy o ochronie ludzkiego genomu. Ale do wszystkiego, co dotyczy poczętego już życia ludzkiego, stosować należy zasady art. 39 Konstytucji, który mówi, że „nikt nie może być poddany eksperymentom naukowym, w tym medycznym, bez dobrowolnie wyrażonej zgody”, a więc w ogóle wyklucza jakiekolwiek eksperymenty na dzieciach (ze względu na konieczność osobistej deklaracji woli) czy osobach nieświadomych. Czy jednak nie powinni o tym wszystkim przypominać przede wszystkim ci, którzy – również w świecie katolickim – twierdzili dwa lata temu, że mamy w Polsce dostateczną konstytucyjną ochronę życia poczętego?
Dlatego właśnie zwracałem się do Jarosława Gowina, by kierowana przezeń Komisja najpierw zainteresowała się, w jakim zakresie istniejące prawo chroni życie najmniejszych, i by zajęła się nakłonieniem władz publicznych do wykonywania tego prawa. Bo horrorowi zagłady zarodków w laboratoriach trzeba położyć kres, ale nie przez debaty, tylko przez działania aparatu sprawiedliwości. I to od zaraz, zwłaszcza że u władzy jest partia Jarosława Gowina, więc i jego odpowiedzialność za politykę ministra Ćwiąkalskiego jest większa. Ale i opozycja powinna się zbudzić, tym bardziej że asystowała w ubiegłym roku przy uchyleniu ochrony prawnej dla kolejnej kategorii dzieci. Taki bowiem był sens tolerancyjnego milczenia o „sprawie Agaty” (czyli najbardziej ponurej aferze obecnych rządów) – w długim wniosku opozycji o wotum nieufności dla minister Kopacz. Do działań, które minister zdrowia podjęła w „sprawie Agaty”, tak krytyczna opozycja nie zgłosiła żadnych zastrzeżeń.
Rewolucja moralna miała przede wszystkim polegać na egzekucji praw, na przywróceniu rządów obchodzonego, omijanego lub ignorowanego prawa. Wskazywała na korupcję, ale miała dotyczyć przywrócenia prawa w ogóle. Dziś jest jej kolejna próba.
"Tygodnik Katolicki Niedziela" 03/2009