Polskie prawo uznaje poczęcie za początek życia człowieka
Konieczność wprowadzenia w Polsce ustawodawstwa dotyczącego in vitro ogłoszono, zanim ktokolwiek zbadał, czy – prawnie biorąc – praktyka ta jest w ogóle legalna. Apologeci umiaru i status quo, którzy dwa lata temu twierdzili, że w Polsce mamy dostatecznie mocno zabezpieczone prawo do życia, gdy zostało ono podważone – nagle zapomnieli o tak wychwalanych do niedawna przepisach. Raz jeszcze potwierdziła się prawda, że wolność jest nie tyle dana, co zadana. Bo nie wystarczy uchwalać prawo, trzeba też domagać się jego wykonywania. A to bywa bardzo trudne, gdy zderza się z utrwaloną (i podpartą ideologicznie) praktyką.
Nie na darmo fundamentem wolności naszych przodków stała się „egzekucja praw”. A prawo jako prawo jest jasne. Nigdzie nie toleruje ani zabijania dzieci w ramach selekcji in vitro, ani eksperymentów na nieświadomych ludziach. Kodeks karny (art. 151, 152 i 157a) oraz kodeks rodzinny i opiekuńczy (art. 75, 77 i 182) wyraźnie chronią „dziecko poczęte”, a kodeks cywilny mówi nawet o dziecku „już poczętym” (art. 927). Prosta tekstualna wykładnia prawa pozwala stwierdzić, że polskie prawo uznaje „poczęcie” za początek życia człowieka i przysługujących mu praw. Twierdzenie, że prawo do życia może ulegać zawieszeniu ze względu na poczęcie in vitro, opiera się wyłącznie na ideologii „zapotrzebowania społecznego na in vitro” i na naszej słabości.
Ideologia ta chciałaby sobie podporządkować również Magisterium Kościoła. Zwolennicy „kompromisu in vitro” próbują usprawiedliwić swą politykę, powołując się na art. 73 „Evangelium vitae”. Tymczasem Jan Paweł II wzywa tam każdego polityka do osobistego, absolutnego, jasnego i znanego wszystkim zaangażowania na rzecz cywilizacji życia: „Jeśli nie byłoby możliwe odrzucenie lub całkowite zniesienie ustawy o przerywaniu ciąży, parlamentarzysta, którego osobisty absolutny sprzeciw wobec przerywania ciąży byłby jasny i znany wszystkim, postąpiłby słusznie, udzielając swego poparcia propozycjom, których celem jest ograniczenie szkodliwości takiej ustawy i zmierzających w ten sposób do zmniejszenia jej negatywnych skutków na płaszczyźnie kultury i moralności publicznej”.
Art. 73 „Evangelium vitae” to nie wezwanie do „kompromisów”, ani do zgłaszania propozycji mieszających dobro ze złem, ale do stałego (tym bardziej jeżeli nie może być jednorazowe) zaangażowania na rzecz cywilizacji życia. Bo jeśli nawet nie można zwiększyć prawnej ochrony dziecka, warto walczyć o nazewnictwo, które opisuje jego życie, i o niedwuznaczne uznanie jego człowieczeństwa. Jeśli nie powiedzie się umocnienie ochrony karnej, warto zagwarantować prawa dziecka nienarodzonego w prawie cywilnym.
Jeśli mamy regulacje narodowe, nie możemy być ślepi na podważające je akty czy dokumenty międzynarodowe itd. Cywilizacja życia potrzebuje swojej polityki, jak wzrost gospodarczy, bezpieczeństwo czy kultura narodowa. Przypisywanie „Evangelium vitae” zgody na selekcyjne ratowanie życia - jednych dzieci w zamian za „poświęcenie” innych – to wyjątkowo perwersyjna dezinterpretacja nauczania Kościoła. Ratowanie niektórych albo zwiększanie bezpieczeństwa już chronionych nigdy nie może odbywać się za cenę jakiejkolwiek zgody na niesprawiedliwe prawo. Reakcją na nie musi być „niezbędny sprzeciw”, którego nie mogą rozładowywać nawet motywowane dobrymi intencjami działania w ramach złego prawa (mówi o tym następny, 74. art. „Evangelium vitae”).
Encyklika „Evangelium vitae” nie wzywa nas również do łatwego sięgania po „casus niemożności”. O tym, co politycznie jest możliwe, przekonujemy się nie wtedy, gdy rezygnujemy z działania, ale gdy działamy. Trudności czy sprzeciw, który napotykamy, nie stanowią tu żadnej dyspensy. A Polska to kraj katolicki. Politycy wahający się w kwestii ochrony życia czy in vitro to nie jacyś jawni apostaci, którzy należeli do Kościoła, ale zerwali z nim związki, przyjmując inną niż katolicka moralność.
To w ogromnej większości katolicy uczestniczący w życiu Kościoła, którzy proszą o chrzest dla swoich dzieci i w ich imieniu powtarzają obietnice własnego chrztu, asystują przy ślubach swoich dzieci i chcą być pochowani po katolicku. Krótko mówiąc, to katolicy, od których można (powtórzę to podwójnym przeczeniem – nie można nie) oczekiwać postępowania zgodnego z oczywistymi zasadami moralności publicznej i obowiązków polityka, poświadczonych przez Kościół. Dlaczego mamy zakładać, że są niezdolni do zwyczajnej odpowiedzialności moralnej? Przeciwnie, działając w pełnym nacisków świecie polityki, mają prawo do równoważącego je nacisku opinii publicznej, domagającej się po prostu sprawiedliwości.
Tak naprawdę bowiem w Sejmie mieliśmy i mamy większość na rzecz dobra wspólnego. Gdyby ludzie sumienia po obu stronach sporu partyjnego porozumieli się między sobą, wyprowadzając zasadnicze kwestie społeczne poza pole walki o władzę, Polska w o wiele większym stopniu byłaby państwem cywilizacji życia. Problem jedynie w tym, by politycy tacy jak Jarosław Gowin i Joanna Fabisiak rozmawiali z politykami takimi jak Filip Libicki i Bolesław Piecha. By za możliwe uznawali to, co nakazuje sprawiedliwość i odpowiedzialność za ludzi, a nie tylko to, na co w ramach swych wyborczych deklaracji raczą się zgodzić bossowie partyjni.
artykuł z numeru 04/2009 25-01-2009