Panie Marszałku, co Pan sądzi o wyroku niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego? Niemcy traktują swoją suwerenność poważniej niż politycy w Polsce?
- Istotnie. Po pierwsze, wyrok FTK pokazuje, że Niemcy traktują prawo poważnie, a po drugie - że ich państwo ma możliwość wykonania pewnego manewru, integracji europejskiej nie traktuje się tu jako swoistego nadprawa, które wszystko usprawiedliwia, ale jako proces, który ma służyć interesom państwa niemieckiego. W sposób radykalny kontrastuje to z wyrokiem naszego Trybunału Konstytucyjnego z 2000 roku, w myśl którego prawo polskie należy rozpatrywać w kontekście nadrzędnego celu, jakim jest integracja europejska.
Z suwerennością jest tak, że po pierwsze, trzeba ją mieć, a po drugie - trzeba mieć wolę, by jej używać. Każda władza jest w pewnym sensie ciężarem, ponieważ każe podejmować decyzje w sprawie rzeczy często niewygodnych. Dlatego każde państwo powinno mieć ludzi, którzy ten ciężar są gotowi podjąć. FTK pokazał, że nie kieruje się zasadą poprawności politycznej, tylko suwerennością i interesami państwa niemieckiego.
Pańskim zdaniem, Polska powinna zasugerować się decyzją FTK?
- Na pewno powinno to stanowić przykład dla naszego sądownictwa konstytucyjnego, które winno kierować się absolutną nadrzędnością Konstytucji RP. Jeżeli integracja europejska ma oznaczać współpracę narodów reprezentowanych przez różne państwa, to nie można pozwolić, by kierowała nimi jakaś imperialna władza, która będzie obracać się przeciwko poszczególnym krajom Europy.
Ostatnie wypowiedzi prezydenta Lecha Kaczyńskiego i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego wskazują na to, iż prezydent jest bliski podpisania traktatu z Lizbony.
- Rzeczywiście, ostatnie wypowiedzi zarówno samego prezydenta Kaczyńskiego, jak i kręgu ludzi wokół niego skupionych potwierdzają, iż prezydent powtarza, że podpisze traktat po referendum irlandzkim. Tego rodzaju sformułowania zakładają, że prezydent albo zna z góry wynik tego referendum, albo że co najmniej oczekuje aprobaty tego dokumentu przez Irlandczyków.
Zawsze powtarzałem, że błędem Jarosława Kaczyńskiego było to, że podpisał traktat z Lizbony, uruchamiając jednocześnie pewnego rodzaju przedwyborczą propagandę sukcesu i twierdząc, iż był to sukces Polski. Tym samym ówczesny rząd anulował bowiem wszystkie wcześniejsze zastrzeżenia co do tego dokumentu. Nie mogliśmy powiedzieć, tak jak Irlandczycy, że żądamy pewnych gwarancji, zanim traktat ratyfikujemy. A przecież sprawy, o które wówczas się upominaliśmy, były bardzo istotne dla polskiej racji stanu: chodziło o zaniechanie budowy gazociągu bałtyckiego, pełnych dopłat dla polskich rolników, potwierdzenia szacunku UE dla życia chrześcijańskiego narodów Europy. Wszystkie te postulaty można było wznowić po referendum w Irlandii, gdyby nie wcześniejsza propaganda sukcesu Prawa i Sprawiedliwości, która je jednostronnie unieważniła. Gdyby premier Kaczyński podpisywał go w sposób elementarnie odpowiedzialny, to powiedziałby, że podpisuje ten dokument ze względu na interesy współpracy europejskiej i że nie oznacza to anulowania polskich zastrzeżeń co do tego traktatu.
Dziękuję za rozmowę.
Źródło: Nasz Dziennik, 16 lipca 2009