Kłamstwo nie chce wiary, chce władzy.
Jeśli kłamstwo nazwiemy prawdą, prawda prędzej czy później zostanie zakazana. Jeśli nazwiemy tzw. aborcję, czyli prenatalne dzieciobójstwo, prawem, będą karani ci, którzy będą mu zaprzeczać. Kłamstwa nie stać na taką tolerancję, jaką kierować się może prawda. Prawda opiera się zawsze na powszechnie dostępnym doświadczeniu i na opinii publicznej, w której echem odbijają się zasady naszej kultury. Prawda chce być bezinteresownie przyjęta, kłamstwo nie chce wiary, chce władzy. I może opierać się tylko na przemocy. Dziś jednym z kierunków ofensywy przeciw cywilizacji chrześcijańskiej jest doprowadzenie do zakazu głoszenia jej zasad. To nie teoretyczne zagrożenie, ale rzeczywistość. W wielu krajach Europy już bardzo wyraźna.
W Polsce będąca ciągle jeszcze wyzwaniem, któremu możemy skutecznie się przeciwstawić. W prawodawstwie wielu państw liberalnych oraz w prawie Unii Europejskiej moralną dezaprobatę homoseksualizmu nazwano homofobią. Walkę z tą rzekomą „fobią” umieszcza się w rzędzie absolutnych priorytetów polityki powołującej się na prawa człowieka. W praktyce walka ta oznacza wprowadzenie represji za głoszenie zasad chrześcijańskich. Represje takie dotknęły na przykład pastora Ake Greena w Szwecji czy posła Christiana Vanneste we Francji. Posła Vanneste po procesie zdecydowanie poparli wyborcy, co potwierdziło starą maksymę abp. Teodorowicza, że siłą cywilizacji chrześcijańskiej jest nie tyle ilość jej zwolenników, co ich solidarność.
Niedawno relacjonowałem trzy procesy wygrane przez Prawicę Rzeczypospolitej, zaatakowaną za tzw. homofobię podczas europejskiej kampanii wyborczej. Choć w tej dziedzinie bronimy skutecznie wolności polskiej opinii chrześcijańskiej, na bliskim horyzoncie widać wyzwanie jeszcze poważniejsze. Dotykające nie tyle naszej wolności, co samej jej esencji – naszej odpowiedzialności. Chodzi o możliwość działań na rzecz prawa do życia. Chodzi więc nie o nasze prawa (bo my wszyscy już się urodziliśmy), ale o więcej niż prawo – o możliwość obrony cudzych praw, a właściwie tego prawa, które poprzedza i umożliwia wszystkie pozostałe. Trwa proces wytoczony przez Alicję Tysiąc ks. Markowi Gancarczykowi.
Pani Tysiąc, z pomocą wspierających ją środowisk, skarży redaktora naczelnego „Gościa Niedzielnego” za (materialnie biorąc) nazywanie po imieniu zabicia dziecka przed urodzeniem. W istocie jednak skarży go dlatego, że ks. Marek dziecko nazywa dzieckiem. Niedawno podobny proces Joannie Najfeld, zaliczającej się do grona najodważniejszych i najuczciwszych polskich publicystów, wytoczyła Wanda Nowicka, obrażona uwagami na temat swojej aborcjonistycznej działalności. Jan Paweł II (w art. 24. Evangelium vitae) pisał, że wskutek natarczywego oddziaływania wielu środków społecznego przekazu dochodzi do zatarcia granicy między dobrem a złem w kwestii prawa do życia. W tej dramatycznej sytuacji naszej kultury masowej Joanna Najfeld – przez swe zaangażowanie – broni honoru całego polskiego dziennikarstwa.
Wanda Nowicka od lat – czyniąc „prawo” z tzw. aborcji – zaprzecza prawom człowieka przysługującym dzieciom poczętym. Otwarcie zaprzecza ich człowieczeństwu i wzywa do ich prawnej dyskryminacji. Nie zadowala się jednak głoszeniem skrajnych poglądów, ale sonduje możliwość użycia władzy państwowej przeciw tym, których uzna za przeszkodę dla swej działalności. Atakując Joannę Najfeld, aborcjoniści chcą więc nie tylko zastraszyć i zmusić do milczenia swoich oponentów, ale po prostu ograniczyć możliwość obrony życia w debacie publicznej. A to stwarza realną groźbę obniżenia jeszcze bardziej poziomu obrony życia w naszym kraju. Rok temu (w czasie „sprawy Agaty”) prawnej ochrony pozbawiono – za zgodą rządu i opozycji – dzieci poczęte w szkolnych związkach gimnazjalistów. Tamto ograniczenie prawa do życia nastąpiło, bo powołani do obrony życia politycy milczeli. Dziś do milczenia próbuje się zmusić środowiska społeczne. A przecież nie ostanie się prawo, którego obrońcom zaknebluje się usta.
Jedno jest pewne: gdyby prawo do życia zostało przed dwoma laty potwierdzone na poziomie konstytucyjnym, dzisiejszy atak na Joannę Najfeld nie byłby możliwy. Konstytucjonalizacja prawa do życia nie zamknęłaby debaty na temat wszystkich dramatycznych sytuacji i okoliczności, jakie towarzyszyć mogą przyjściu dziecka na świat, ale potwierdzałaby kryteria, które w debacie tej muszą być obecne. Zacierana granica między dobrem a złem na nowo byłaby wyraźna. Czas więc, by przerwali milczenie ci wszyscy, którzy przed dwu laty mówili o zbędności konstytucyjnego potwierdzenia prawa do życia. Mówili, że mamy realistyczną i dobrą ochronę życia na poziomie ustawowym. Joanna Najfeld z zaangażowaniem broni wartości zawartych w tym ustawodawstwie. Wanda Nowicka w swej wywrotowej działalności metodycznie je atakuje. Atakuje ów – podobno bezdyskusyjny i powszechnie akceptowany – „kompromis życia”. Dlaczego jego apologeci milczą? Czy ten kompromis służyć ma obronie życia, czy też obronie przed jego obroną? Czekamy na odpowiedź. Odpowiedź nie przez deklaracje, ale przez reakcję. Bo reakcja w obronie Joanny Najfeld jest absolutnie konieczna.
Źródło:
Gość Niedzielny, artykuł z numeru 32/2009 09-08-2009