Polskie prawo mówi jasno: dzieckiem jest każda istota ludzka od momentu poczęcia.
Wyrok w sprawie: Alicja Tysiąc kontra ks. Marek Gancarczyk, wśród wielu wymiarów, ma również wymiar ustrojowy. Po „sprawie Agaty”, po debacie o in vitro, pojawia się kolejna szczelina w polskim prawodawstwie chroniącym ludzkie życie. Tym razem chodzi o podważenie samych jego podstaw. Ks. Marek Gancarczyk został skazany, mimo (a może dlatego) że bronił prawa małej Julii Tysiąc do urodzenia i życia (a broniąc praw Julii – bronił setek dzieci, które mogą znaleźć się w podobnej sytuacji) oraz prawdy potwierdzonej w polskim prawie, że każda istota ludzka od poczęcia jest dzieckiem (por. art. 2 ustawy o rzeczniku praw dziecka), a także stanowiska polskiego rządu, który sprzeciwił się zasadności wyroku w sprawie pani Tysiąc; i wreszcie stanowiska wielkiej części opinii europejskiej, formalnie wyrażonego w głosie odrębnym hiszpańskiego sędziego do wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
Polskie prawo mówi jasno: dzieckiem jest każda istota ludzka od momentu poczęcia (por. ustawa o rzeczniku praw dziecka, art. 2). Sędzia Solecka mówi inaczej: nie wiadomo, czy każda istota ludzka od momentu poczęcia jest dzieckiem. Wydaje się, że założenie sędzi Soleckiej jest całkowicie sprzeczne z założeniami polskiego prawa. Ale jest wąska kładka, którą można połączyć te (powtórzę: wydaje się) sprzeczne twierdzenia; kładka, po której sędzia Solecka może wrócić do Krainy Legalności. Trzeba tylko założyć, że wcale nie jest oczywiste, iż istota ludzka będąca dzieckiem jest jednocześnie człowiekiem. Albo, żeby ściślej trzymać się doktryny sędzi Soleckiej (nie chcę się spoufalać z Panią Sędzią, ale poziom doktrynalny jest wyższy niż urzędowy, autorom doktryn tytuły nie są potrzebne), trzeba uznać, że istnieją różne i równoprawne opinie na temat tego, czy dziecko to człowiek. Swoją drogą ciekawe, człowieczeństwo których jeszcze dzieci budzi wątpliwości sędzi Soleckiej.
Istnieje wiele kwestii spornych we współczesnym społeczeństwie. Bp José Guerra Campos powiedział kiedyś, że istotą kryzysu Zachodu jest absolutyzacja wartości względnych (na przykład – prawo do dobrego samopoczucia) i relatywizacja absolutnych (na przykład – sprawiedliwość). Kwestią sporną stała się na przykład – od czasu napływu milionów muzułmańskich imigrantów do zachodniej Europy – monogamia, więc zakaz bigamii. Dla nas to może czysta abstrakcja, ale na przykład we Francji poligamia to realny problem społeczny w prawodawstwie dotyczącym łączenia rodzin. Sporna staje się odpowiedzialność państwa za zdrowie publiczne, bo – na przykład – sporne stało się przekonanie o szkodliwości narkotyków lekkich i zakaz (a tym bardziej karalność) ich sprzedaży. W Holandii są już legalne.
Wiele jest kwestii spornych, ale spór w sprawie zasad – angażując moralną i polityczną odpowiedzialność obywateli demokratycznego państwa – nie uchyla sam przez się obowiązywalności prawa. Pani sędzia Solecka może wątpić w jego słuszność. Może próbować je zmienić, pisząc jako prywatny prawnik naukowe czy publicystyczne artykuły albo kandydując do sejmu. Musiałaby jednak zdecydować się na inną rolę społeczną. Może nawet powinna, jeśli głęboko nie zgadza się z prawodawstwem Rzeczypospolitej. Ale jako sędzia wykonujący władzę sądowniczą ma obowiązek prawo stosować. Wykonuje bowiem władzę państwa, a nie władzę nad państwem. Na tym właśnie polegają zasady rządów prawa i podziału władz.
O „kompromisie życia” napisano już dużo, a przede wszystkim, że to kompromis słabych ludzi z własnym sumieniem. Od początku jednak ustawa z 1993 roku była metodycznie wydrążana. Najpierw obalono ją zupełnie w RP 1996 i nigdy już (mimo wyroku Trybunału Konstytucyjnego potępiającego jej uchylenie) nie odzyskała pierwotnego kształtu. (Co nie przeszkadzało za każdym razem, podczas kolejnych pacyfikacji działań na rzecz prawa do życia, powtarzać obłudnego komunału o dobrym i trwającym od 16 lat kompromisie). Ustawę o ochronie życia podważano szczególnie wtedy, gdy władze w sposób konsekwentny ją stosowały.
Walka wymiaru sprawiedliwości z przestępczością aborcyjną wywoływała głównie ataki na wymiar sprawiedliwości. W ubiegłym roku – podczas słynnej „sprawy Agaty” – rząd PO za zgodą opozycji PiS uznał faktycznie nowy wyjątek od zasady ochrony życia: uchylił ją w stosunku do wszystkich dzieci poczętych w szkolnych związkach gimnazjalistek. I teraz, w czasie debaty o in vitro, gdy w wyniku dziwnej milczącej zmowy, żadna z sił społecznych nawet nie chce próbować obrony praw dzieci poczętych, opierając się na już obowiązującym prawie. A prawo nie czyni żadnego rozróżnienia między dzieckiem poczętym in vitro (w probówce) i in ventre (w łonie matki). Starą rzymską zasadę, że sprawy wątpliwe należy rozstrzygać na rzecz życia, zastępuje nowa, która głosi, że przy jakimkolwiek pozorze wątpliwości rozstrzygać przeciwko życiu.
Politykom, którzy się temu czynnie sprzeciwiają, stawia się zabójczy zarzut, że zajmują się tylko „jedną sprawą”. Za to każdy polityczny konformista, nie złożywszy w życiu jednej oryginalnej propozycji, nie wypowiedziawszy jednego osobistego sądu, może uchodzić za polityka „wszechstronnego”, bo nie angażuje się na rzecz cywilizacji życia! Jak pisał w czasie wojny Andrzej Trzebiński, dziś lepiej udawać, że żyjemy gdzie indziej.
Źródło:
Gość Niedzielny, artykuł z numeru 40/2009