Po czeskim podpisie traktat lizboński wejdzie w życie 1 grudnia. Ale już zaczyna działać. Nadchodzące wybory prezydenta i ministra spraw zagranicznych Unii (porzucone nazewnictwo Konstytucji dla Europy jest nadal potocznie używane) wzmacniają mechanizm większościowy, czyli konformizującą presję państw silniejszych. Nowy mechanizm ważnienia głosów sprawia przede wszystkim, że do podjęcia decyzji unijnych potrzeba będzie znacznie mniej państw, wystarczy piętnaście. Choć jeszcze nie działa bezpośrednio, działa – jak to celnie określił kiedyś Marian Piłka – jako trend polityczny, analogicznie do giełdy. Nikt nie szacuje siły państwa ze względu na jego chwilową, mijającą pozycję, ale na nadchodzącą trwałą perspektywę. Perspektywa degradacji Polski, Europy środkowej i mniejszych państw nie jest „spodziewana”, jest przez nas przyjęta i najzupełniej pewna.
Akceptacja gazociągu bałtyckiego przez Szwecję i Finlandię to pierwszy efekt mechanizmu Unii Lizbońskiej. Oba kraje do tej pory były przeciwne rosyjsko-niemieckiemu projektowi. Teraz Carl Bildt – w obliczu nadchodzących wyborów stałych władz Unii – zaczyna dostosowywać się do podyktowanego przez Niemcy, prorosyjskiego „consensusu” dominujących państw Unii.
A co zrobi premier Tusk? Powinien ogłosić sukces. A mózg jego władzy, b.minister Sławomir Nowak, powinien zaproponować, żeby Polska jak najszybciej poparła gazociąg bałtycki. I ogłosić, że wszyscy przeciwnicy Nord Streamu to wrogowie Europy, praw człowieka i zimowego ogrzewania mieszkań.
Skomentuj - Blog Marka Jurka, listopad 2009 r.