Jak odpowiedzieć na zmiany demograficzne, a także o swojej strategii geopolitycznej dla Polski, mówi portalowi Fronda.pl kandydat na Prezydenta RP Marek Jurek.
Fronda.pl: Panie Marszałku, niektórzy z naszych forumowiczów i niektórzy prawicowcy mają Panu za złe, że nie wziął Pan przykładu z Ludwika Dorna i nie wycofał Pan swojej kandydatury.
Marek Jurek*: Ludwik Dorn popiera moją kampanię, więc obaj nie możemy kandydować. Natomiast jeżeli ktoś jest zadowolony z obecnego stanu polskiej polityki i nie podziela potrzeby zmian, które proponuję, to oczywiście powinien szukać innych kandydatów. A jeżeli chcemy polityki zaangażowanej na rzecz wartości cywilizacji chrześcijańskiej, praw rodziny, wspierającej przełamanie kryzysu demograficznego, polityki naprawy instytucji publicznych, a przede wszystkim aktywnej polityki w Europie, to zachęcam do głosowania na moją kandydaturę. Jeżeli dostanę dostateczne poparcie społeczne, to zmienimy tę politykę.
Mówi Pan, że polska polityka jest obecnie niewłaściwa, jednak czy po katastrofie smoleńskiej coś się w niej zmieniło?
Po katastrofie smoleńskiej doświadczyliśmy wielkiego przeżycia solidarności narodowej i to powinno trwać. Sytuacja polityczna nie uległa zmianie, choć na miejscu marszałka Komorowskiego po katastrofie zachęcałbym parlament do powołania rządu zaufania społecznego.
A Pan dokonał jakichś korekt po tej tragedii?
Przeżyłem żałobę jak my wszyscy. Tragedia jeszcze bardziej przekonała mnie o potrzebie polityki państwowej, kierowanej odpowiedzialnością, a nie duchem partii, o potrzebie polityki solidarności prowadzonej w szacunku dla każdej Polki i każdego Polaka, tak jak (dwa miesiące przed tragedią) zapowiedziałem 13 lutego otwierając swoją kampanię wyborczą. Skoro potrafimy być razem w żałobie – powinniśmy być razem w debacie i odpowiedzialności za przyszłość.
Wyborcy pamiętają Pana odejście z Prawa i Sprawiedliwości głównie z jednego tematu - całkowitego zakazu aborcji. Czy jest Pan politykiem jednego tematu?
Hasło „jednego tematu” zostało wymyślone przez polityków czy publicystów, którzy chcieli usprawiedliwić swoją bierność lub obojętność wobec zasadniczego wyboru ustrojowego, jakiego musi dokonać Polska: między cywilizacją życia a kontrkulturą śmierci. Koncept „jednego tematu” ma uzasadnić nieangażowanie się na rzecz cywilizacji chrześcijańskiej w ogóle oraz zdegradować jej znaczenie. Choć jednak jest to szczególnie ważna sprawa – to nie żaden „jedyny temat”. Jako marszałek Sejmu, przewodniczący KRRiTV, wiceprzewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych i wiceprezes partii rządzącej zajmowałem się owocnie całością spraw państwowych. A zwolenników teorii „jednego tematu” warto zapytać się co sami zrobili dla cywilizacji życia – bo z reguły nie chodzi tu o „inne tematy”, ale o unieważnienie tego jednego.
To prawda, takie pytanie można im zadać. Prawdą jest też, że gdyby policzyć głosy dzieci nienarodzonych, miałby Pan zwycięstwo jak w banku, ale jak zamierza Pan przekonać do siebie dorosłych wyborców?
Przede wszystkim odwołując się do naszej wspólnej odpowiedzialności. Jako obywatele nie jesteśmy panną na wydaniu, do której trzeba się zalecać, tylko obywatelami, którzy w głosowaniu powszechnym wykonują władzę publiczną. Wybory to nie randka polityków z wyborcami, tylko akt władzy wykonywany wspólnie. Delegujemy władze, podejmujemy decyzje o polityce i ponosimy za to odpowiedzialność. Oczywiście odpowiedzialność nie w sensie politycznym, ale we własnym sumieniu za to, co zrobiliśmy dla przyszłości Polski.
Mimo to wielu wyborców nie jest w stanie odróżnić Pana programu od programu PiS-u. Jakie są główne różnice?
Proszę o konkretne pytania i polecam program „Silna Polska dla cywilizacji życia”. Chętnie omówię wszystkie jego elementy.
Weźmy stanowisko w sprawie integracji europejskiej.
Rząd Jarosława Kaczyńskiego obniżył pozycję Polski w Europie zawierając traktat lizboński, a potem ją jeszcze pogorszył jego przyspieszoną ratyfikacją, dokonaną wspólnie z Platformą Obywatelską. Gdy byłem jeszcze wiceprezesem PiS, deklarowaliśmy obronę pozycji Polski w Radzie Europejskiej. Potem, gdy wiosną 2007 roku rząd zmienił politykę – apelowałem, żebyśmy zaproponowali wpisanie do traktatu praw rodziny, żebyśmy wykorzystali tę okazję, jaką była reforma Unii, do postawienia spraw, które dzisiaj zaprzeczają solidarności w polityce europejskiej, takich jak brak równych zasad w pomocy publicznej, brak równości we wspólnej polityce rolnej, czy realizowana przez Niemcy polityka niesolidarności energetycznej, której symbolem jest gazociąg bałtycki. Te sprawy nie zostały podjęte. Partia Jarosława Kaczyńskiego głosowała nawet w Sejmie przeciw zobowiązaniu rządu do wystąpienia o potwierdzenie w traktacie szacunku Unii dla życia chrześcijańskiego narodów Europy.
Po zawarciu traktatu (choć byłem mu przeciwny) wzywałem do niepodejmowania przynajmniej ratyfikacji przed wyjaśnieniem sytuacji w Czechach, Irlandii i Wielkiej Brytanii. Apelowałem o to pod koniec 2007 roku.
Niestety, rząd Donalda Tuska i opozycja kierowana przez Jarosława Kaczyńskiego przyjęły wspólnie ustawę ratyfikacyjną już w marcu 2008 roku, przez co potem prezydent RP stał się obiektem nieprzerwanych nacisków ze strony polityków zachodnioeuropejskich, domagających się zamknięcia tego procesu. To bardzo osłabiło pozycję Polski. Natomiast trafność polityki, którą rekomendowałem, potwierdziło referendum w Irlandii i stanowisko prezydenta Czech Vaclava Klausa. Dzięki swojej determinacji Irlandia i Czechy, które łącznie są dwa razy mniejsze od Polski, uzyskały protokoły dodatkowe, potwierdzające ich interesy.
Każdy polityk, który obejmie urząd prezydenta, będzie musiał działać w trudniejszych dla Polski warunkach, tego nie zmienimy. Ale jako obywatele powinniśmy dokonać oceny zawarcia tego traktatu. Głosując na polityków, którzy go zawarli (na Jarosława Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego), popieramy jego zawarcie. Dlatego zwracam się o poparcie tej polityki, którą rekomendowałem, również, aby nie uprawomocniać na przyszłość kapitulacji zamykających wojownicze i gromkie deklaracje.
To brzmi trochę tak, jakby płakać nad rozlanym mlekiem. Jeśli zostanie Pan prezydentem, co Pan zrobi w sprawie tego niekorzystnego dla nas traktatu?
Nie chodzi o rozlane mleko, tylko o odpowiedzialność polityczną. Wielkie przeżycia emocjonalne nie mogą zastąpić politycznej odpowiedzialności. Jeżeli komuś odpowiada zawarcie traktatu lizbońskiego i jego ratyfikacja, powinien głosować na polityków, którzy go zawarli. Jeśli ocenia się to negatywnie, warto głosować na tych, którzy proponowali inną, a jednocześnie realistyczną, racjonalną politykę. W Europie zawsze powinniśmy kierować się zasadą: tyle wspólnych instytucji i kompetencji, ile wspólnych wartości i interesów. Staniemy przed kolejnymi wyzwaniami, takimi jak euro.
Ano właśnie. Co dalej z Unią i jak Pan widzi kwestię przyjęcia w Polsce euro?
W Unii, na wspólnym, otwartym rynku, potrzebujemy waluty narodowej dla wzmocnienia konkurencyjności naszego eksportu. To stanowisko zdecydowanie różni mnie od dwóch faworyzowanych kandydatów. Obaj dopuszczali zmianę Konstytucji po referendum i przyjęcie nowej waluty. Ja jestem przeciwny zmianie art. 227 Konstytucji. Jak długo jest 154 posłów świadomych wartości narodowej waluty – mają obowiązek bronić konstytucyjnych kompetencji Banku Narodowego, Rady Polityki Pieniężnej i prowadzonej przez nią narodowej polityki pieniężnej, i wreszcie samej waluty narodowej emitowanej przez NBP. Partie chcą urządzić referendum w sprawie naszych pieniędzy, a powinny zrobić referendum w sprawie swoich: zachować czy zlikwidować obecny system finansowania partii politycznych. Z tym się nie śpieszą.
Zamykając tematy unijne, to znaczy, że Pan przechodzi do obozu eurosceptycznego, który reprezentują m.in. politycy pokroju Nigela Farage’a?
Hasło „eurosceptyka” to wytrych do uchylania się od poważnej debaty o Europie. To tak jak „jeden temat” – koncept służący nie do dyskusji, ale do uchylania się od dyskusji. A trzeba po prostu rozmawiać o polityce europejskiej.
Na forum Unii powinniśmy prowadzić aktywną politykę proponującą rozwiązania solidarności europejskiej, w których mieści się polski interes narodowy. Trzydzieści lat temu Papież powiedział, że nie ma Europy sprawiedliwej bez Polski niepodległej na jej mapie. Dziś możemy powiedzieć, że nie ma Europy solidarnej bez polskich interesów w jej polityce. Wymaga to, żebyśmy w Europie nie tylko protestowali albo przytakiwali, ale więcej proponowali. W każdej dziedzinie życia. W dziedzinie kolejnych projekcji budżetowych, polityki energetycznej, budowy infrastruktury Europy Środkowej i, co bardzo ważne, w dziedzinie budowy opinii chrześcijańskiej w Europie. I znowu dwaj kandydaci: rząd Tuska nie wystąpił (w przeciwieństwie do Litwy, Grecji, Bułgarii i Rumunii) po stronie Włoch w obronie szkolnych krzyży przed Trybunałem Strasburskim. Ale opozycja kierowana przez Jarosława Kaczyńskiego również wcale się tego nie domaga. Tymczasem milczenie Polski (czy raczej państwa POPiS) to skandal. To jest zasadnicza różnica między polityką, którą proponują moi konkurenci, i polityką, którą ja proponuję.
Dzisiaj polska polityka w Europie to dryf przerywany gestami. Tymczasem powinniśmy mieć politykę zmieniającą Europę i tworzącą w niej bezpieczne, solidarne otoczenie dla niepodległości Polski.
Europejska polityka energetyczna odbywa się poza nami – między Niemcami a Rosją. Jak chciałby Pan to zmienić?
Trzeba zaangażować Unię w realizację projektów takich jak Nabucco. Nie jesteśmy w stanie sami zbudować rurociągów z Morza Kaspijskiego, ale jesteśmy w stanie zdynamizować działania Europy na rzecz projektu, który Europie Środkowej i Polsce da niezależne źródła zaopatrzenia energetycznego z Azerbejdżanu i Kazachstanu.
Czy starałby się Pan zablokować inwestycje, które już ruszyły, choćby Gazociąg Północny?
Dla mnie ogromną satysfakcją jest to, że polityk, który osiągnął największy sukces na forum Parlamentu Europejskiego w poprzedniej kadencji, tzn. rezolucję negatywnie oceniającą Gazociąg Bałtycki, Marcin Libicki, jest w mojej kampanii. W trakcie debaty nad reformą Unii, gdy rząd Kaczyńskiego postanowił zawrzeć traktat lizboński, powinien był przynajmniej żądać w odniesieniu do wspólnej polityki zagranicznej realnego dowodu solidarności, jakim byłoby zaniechanie budowy Nordstream, czyli Gazociągu Północnego, i powrót do projektu Amber, czyli lądowego gazociągu idącego przez państwa bałtyckie i Polskę.
Czyli tego już nie da się odwrócić?
Dzisiaj jesteśmy w sytuacji dużo gorszej niż wcześniej – bo minęła okazja do postawienia żądań dotyczących większych dowodów solidarności europejskiej. Ale warto czekać na nową okazję.
Jak zamierza Pan przeciwdziałać agresywnej polityce imperialnej Rosji i co sądzi Pan o deklaracjach dwóch głównych partii o wzajemnej przyjaźni z Rosjanami?
Głównym celem polityki polskiej musi być utrwalenie naszej niepodległości, budowanie bezpiecznego świata dla niepodległości Polski. Dlatego Polska potrzebuje solidnych gwarancji bezpieczeństwa, a jest to kwestia naszej współpracy w NATO, ale także dobrego otoczenia geopolitycznego, co z kolei zależy od utrwalenia niepodległości państw, które powstały po rozpadzie Związku Sowieckiego. Nie można więc niezgody Polski na ingerencję w sprawy państw Europy Wschodniej uznawać za politykę antyrosyjską, obojętne, czy będzie chodziło o fałszowanie wyborów, popieranie separatyzmów czy o wykorzystywanie mniejszości narodowych do dezorganizacji nowych niepodległych państw. Z tym wszystkim mieliśmy do czynienia w Gruzji, na Ukrainie, na Łotwie, czy w Estonii. Polska musi oczekiwać od Rosji szacunku dla trwałości zmian geopolitycznych powstałych po rozpadzie ZSRS, i podobną politykę podejmować z krajami z nami zjednoczonymi w Europie czy sprzymierzonymi w NATO. Dużą niewykorzystaną szansą była za mała aktywność w ramach struktur politycznych Zachodu na rzecz wsparcia Gruzji po najeździe rosyjskim, a potem po aneksji dwóch prowincji rządzonych przez separatystów.
Czy to był błąd prezydenta czy rządu?
Prezydent robił, co mógł. Zawiezienie do Tbilisi prezydentów państw Europy Wschodniej było wielkim osiągnięciem. Natomiast rząd znacznie więcej powinien zrobić na forum europejskim, domagając się, żeby Europa w sprawach polityki na Wschodzie działała solidarnie. To jedna sprawa.
Druga to współpraca handlowa. Mamy bardzo ujemny bilans handlowy z Rosją. Kupujemy ogromne ilości surowców energetycznych a sprzedajemy stosunkowo mało. Powinniśmy dbać, żeby ten handel rozwijał się normalnie, żeby Unia Europejska działała tak, aby polsko-rosyjskie stosunki handlowe wyglądały tak samo jak niemiecko-rosyjskie czy włosko-rosyjskie. Żebyśmy byli traktowani jak każdy kraj Europy. Musimy oczekiwać normalnych, otwartych stosunków handlowych i niewykorzystywania przez Rosję relacji handlowych jako instrumentu nacisku politycznego.
Trzecia rzecz to polityka pamięci: konieczność potępienia komunizmu, ale jednocześnie nasza otwartość na wszystkie akty czci dla rosyjskich ofiar komunizmu i bohaterów walki z komunizmem oraz przede wszystkim dla męczeństwa rosyjskiego chrześcijaństwa.
Wnioskuję, że bliżej Panu do koncepcji jagiellońskiej niż piastowskiej.
To są kategorie ministra Sikorskiego. W moim przekonaniu polityka polska powinna zmierzać przede wszystkim do utrwalenia naszej niepodległości, a jednocześnie tworzenia bezpiecznej przestrzeni politycznej w Europie Środkowej i Wschodniej. Te zmiany, które nastąpiły po rozpadzie ZSRS, powinny zostać utrwalone. Trwałość każdego z tych państw to element naszego interesu narodowego.
Jak utrzymać niepodległość i poczucie jedności narodowej w obliczu zmian demograficznych, zmian w strukturze wyznaniowej, z rosnącą rolą islamu, które obserwujemy na razie na Zachodzie, ale wiadomo, że mogą dotrzeć i do nas?
W porównaniu z krajami Europy Zachodniej mamy pasywa, ale również aktywa. Nasza słabość to jeden z najniższych w Europie wskaźników rodzicielstwa, tzw. reprodukcji prostej. Na dwadzieścioro młodych Polek i Polaków przypada tylko dwanaścioro dzieci, a żeby następowała zastępowalność pokoleń, na tych dwadzieścioro młodych ludzi w wieku rodzicielskim powinno przypadać 21 dzieci. Wystarczy zauważyć, że we Francji, która ma tylko półtora raza więcej ludności od Polski, rodzi się dwa razy więcej dzieci. U nas ok. 400 tys., tam ok. 800 tys. To pokazuje skalę tej zapaści.
Mamy natomiast jeden atut. W Polsce kryzys demograficzny po pierwsze jest krótszy, po drugie nie wywołał tych skutków, które nastąpiły w Zachodniej Europie. To znaczy przede wszystkim wypełnienia luki demograficznej przez pozaeuropejską emigrację. My tego zjawiska nie mamy, chociaż trzeba powiedzieć, że politycy z lewicy i radykalnej centroprawicy, jak prof. Belka czy prof. Gilowska, mówili o napływie cudzoziemskich pracowników, o otwarciu Polski na nich.
To co, uszczelnimy granice?
Jedyną drogą do zapobieżenia w Polsce takim zmianom społecznym jest przełamanie kryzysu demograficznego. Chodzi o to, żeby więcej rodzin miało dzieci. To wymaga polityki prorodzinnej. To, że we Francji rodzi się więcej dzieci niż w Polsce, jest efektem wieloletniej polityki prorodzinnej. Powinniśmy pójść tą samą drogą.
Jakie instrumenty chciałby Pan wprowadzić?
Znacznie niższe podatki dla rodzin wychowujących dzieci. Obniżka PIT-u przed trzema laty to był wielki sukces Prawicy Rzeczypospolitej – pierwszy krok, po którym należy pójść dużo dalej. Trzeba pamiętać, że wywalczyliśmy to w konfrontacji z rządem Jarosława Kaczyńskiego, z polityką premier Gilowskiej, którzy uważali, że ulga może być o połowę niższa. A tymczasem powinna być nie tyle o połowę niższa, co dwukrotnie większa, co najmniej. To powinien być pierwszy kierunek polityki antyfiskalnej w Polsce.
Druga rzecz to lepsze zagwarantowanie praw matek. Przede wszystkim dłuższe urlopy macierzyńskie dla matek mających drugie lub trzecie dziecko. Niezwłoczne wprowadzenie dziewięciu miesięcy urlopu na drugie dziecko i roku na trzecie i następne. I uznanie czasu poświęconego opiece nad kilkorgiem dzieci w domu za czas pracy przy naliczaniu emerytury.
Oprócz tych instrumentów ważna jest zmiana klimatu moralnego wokół rodziny. Odważne zaangażowanie na rzecz etyki życia rodzinnego, przyjęcie jako standardu społecznego etyki miłości, wierności, szacunku dla godności człowieka. Bez kompleksów należy przeciwstawić się takim patologiom społecznym, jak pornografia.
Trudno liczyć na zbiorowe nawrócenia Polaków, wzrost gorliwości i upowszechnienie się modelu rodziny katolickiej.
Sugeruje pan, że skoro część społeczeństwa nie podziela naszych poglądów, powinniśmy przestać się nimi kierować, bo nie są popularne?
Ależ skąd!
Bo chyba nie na tym polega fronda! (śmiech)
Chcę skonsolidować opinię prorodzinną w Polsce, dać jej siłę polityczną. To zasadnicze kryterium polityki chrześcijańsko-konserwatywnej. Nie wolno przesuwać tej kwestii na trzeci plan, na pojutrze. A to, co dzisiaj jest modelem życia 30 proc. rodzin, jutro powinno być modelem życia przynajmniej połowy rodzin w Polsce. Dlatego uważam za tak poważne błędy, że ugrupowania deklarujące się jako prawicowe odmawiały poparcia dla zakazu pornografii czy obrony świątecznego charakteru niedzieli, prawa rodzin do spędzania razem tego jednego dnia w tygodniu.
Z tego, co Pan mówi, wynika, że jest Pan bardziej za modelem socjalnym niż liberalnym.
Nie wiem, na jakiej podstawie odnosi pan takie wrażenie.
Na podstawie stosowania ulg, polityki prorodzinnej.
Obniżenie podatków nie jest rozdawaniem pieniędzy. Jest pozostawieniem rodzinom pieniędzy wypracowanych w rodzinach.
No tak, ale w tym systemie bogatsi będą bardziej obciążeni.
Historycznie biorąc były zawsze dwie kategorie podatków. Od własności i od dochodu. Dzisiaj wprowadzono podatek trzeci, podatek od utrzymania rodziny, od konsumpcji, od wychowania dzieci. Obniżenie podatków bezpośrednich, podatku PIT, jest w tej sytuacji absolutną koniecznością, dlatego że opodatkowanie utrzymania dzieci jest drastyczną niesprawiedliwością. Państwo nie może ignorować obowiązków, które ludzie na siebie przyjmują.
Polityk, który był najbardziej zaangażowany na rzecz rynku i przedsiębiorczości w Europie w ostatnim półwieczu, to znaczy Margaret Thatcher, zdecydowanie uważała, że państwo w systemie podatkowym musi brać pod uwagę obciążenia ponoszone przez rodziny z tytułu wychowania dzieci, bo to nie jest prywatna konsumpcja, tylko dobro społeczne, spotykające się albo ze sprawiedliwym uznaniem ze strony społeczeństwa, albo z niesprawiedliwym ignorowaniem.
Czy chce Pan zmiany konstytucji, a jeśli tak, to jaki system rządów by Panu odpowiadał?
Polska Konstytucja wymaga wielu zmian. Nawet same wyroki Trybunału Konstytucyjnego pokazują, jak bardzo potrzebna jest jej rewizja. Na niewielkie ograniczenie przywilejów emerytalnych ubeków Trybunał Konstytucyjny zgodził się warunkowo, gdyż, jak stwierdził jeden z sędziów – przeciętna emerytura ubecka pozostała wyższa od średniej emerytury Polaka. To pokazuje, że Konstytucja do tej pory nie definiuje jasno, czy Rzeczpospolita jest państwem wyrastającym z walki narodu o niepodległość, czy z PRL-u. Jako pierwszą rzecz Konstytucja powinna wyraźnie określić charakter państwa.
Potrzebny jest cały szereg innych zmian. Prezydent Rzeczypospolitej powinien zachować obecne uprawnienia i mieć jedną prerogatywę więcej – prawo rozwiązywania parlamentu w kryzysie. Nie powinno być tak, że rządy całkowicie pozbawione zaufania społecznego, jak np. rządy SLD po aferze Rywina, utrzymują się u władzy tylko dlatego, że posłowie nie chcą zrezygnować ze swoich miejsc w parlamencie.
Potrzebna jest reforma polityczna, której warunkiem jest skreślenie w art. 96 Konstytucji wymogu proporcjonalności wyborów, który dzisiaj praktycznie oddaje władze w ręce partyjnych central. Nie wprowadzimy wyborów większościowych w jednomandatowych okręgach wyborczych bez tej zmiany konstytucyjnej.
Potrzebne jest wyraźne potwierdzenie w Konstytucji prawa rodziny do ochrony wychowania dzieci przed fiskalizmem państwa, przed opodatkowywaniem wychowania. Konstytucja powinna nakładać na prawodawcę obowiązek dostosowywania podatków bezpośrednich, które obciążają rodziny, do skali ich opodatkowania pośredniego. Krótko mówiąc, Konstytucja powinna mówić, że państwo uznaje prawo rodzin do zachowania od opodatkowania podstawowych środków przeznaczonych na wychowanie dzieci.
Potrzebny jest rozdział europejski w Konstytucji, np. konstytucyjne zobowiązanie władz Rzeczypospolitej do reprezentowania wartości cywilizacji chrześcijańskiej na forum organizacji międzynarodowych, w których działamy. Potrzebny jest cały szereg zmian, ale oczywiście prezydent nie zmienia Konstytucji. Może wesprzeć zmiany, jeżeli jest po temu atmosfera w Parlamencie, ale może też wywierać wpływ na ugrupowania polityczne, żeby w tym kierunku szły.
W ogóle zaletą władzy prezydenckiej jest to, że opinia publiczna znajduje w nim rzecznika wobec rządu, ugrupowań politycznych, Parlamentu. Jest to bardzo zasadniczy czynnik równowagi władz, rozumianej w tym wypadku nie jako balans, wzajemne ograniczanie czy blokowanie (co już istnieje), ale jako poddanie innych władz silniejszej bieżącej kontroli ze strony opinii publicznej.
Jak konkretnie usprawnić państwo, które nie radzi sobie w sytuacjach kryzysowych, takich jak powódź? Takich wypadków cyklicznych, z którymi nie poradził sobie żaden z dotychczasowych rządów.
Prezydent powinien być rzecznikiem długofalowych interesów państwa i gwarantem ciągłości w jego polityce. Powódź pokazała najpierw koszta ludzkie, a potem również finansowe, konsekwencje braku myślenia w kategoriach strategicznych. Najlepiej ilustruje to strona finansowa. Przez ostatnie lata wolnej Polski 4,5 mld złotych przeznaczono na zabezpieczenia przeciwpowodziowe, 28 mld na naprawę skutków powodzi. A przecież te proporcje mogłyby być odwrotne.
To jest sygnał ostrzegawczy, który zobowiązuje nas do tego, żeby zrealizować wieloletni plan ochrony przeciwpowodziowej. W tej sprawie prezydent powinien doprowadzić do paktu sił politycznych, paktu narodowego gwarantującego, że przez najbliższych kilkanaście lat będziemy wydawać od 1,5 mld do 2 mld złotych rocznie na działania przeciwpowodziowe i że te pieniądze w budżecie będą chronione przed rozdrapywaniem ich na bardziej doraźne cele poszczególnych rządów.
A co zamierza Pan zrobić dla ochrony mniejszości polskiej na Litwie i Białorusi?
W stosunkach z Litwą traktat polsko-litewski musi być wykonywany we wszystkich wymiarach: reprywatyzacji, szkolnictwa, samorządu i spraw językowych, szczególnie pisowni polskich nazwisk. W Polsce jeżeli ktoś pisze swoje nazwisko przez „ü”, to sobie pisze, chociaż takiej litery nie ma w języku polskim. Na Litwie to tak nie działa i musimy się tego domagać. Jest też bardzo dramatyczna sytuacja reprywatyzacji na Wileńszczyźnie, która została bardzo źle przeprowadzona. Trzeba mieć odwagę poruszać te sprawy obok innych spraw współpracy. Byłem rzecznikiem współpracy polsko-litewskiej. Brałem udział w podpisaniu umowy o wejściu Orlenu do Możejek. Prowadziłem rozmowy w sprawie wspólnego zainwestowania w elektrownię atomową w Ignalinie, ale nie zmienia to faktu, że obok tych spraw musimy prowadzić sprawy dotyczące polskiej mniejszości, za co wzięliśmy odpowiedzialność w traktacie polsko-litewskim. Sprawy Polaków nie mogą być poświęcone na rzecz innych sfer współpracy, bo dobra współpraca nie ignoruje problemów, które ma obejmować.
Ale trzeba też widzieć różnicę między Litwą i Białorusią. Litwa jest państwem demokratycznym i mimo że dochodzi tam do bardzo poważnych napięć, bo traktat polsko-litewski nie jest wykonywany, to jednak szkolnictwo polskie i polskie życie rozwija się lepiej niż na Białorusi, gdzie Polacy są zdani na łaskę i niełaskę obecnego rządu. Musimy systematycznie bronić naszych rodaków.
Przez wiele środowisk jest Pan postrzegany jako polityk kościelny. Czy za Pana rządów Kościół nie zyskałby zbyt dużego wpływu na politykę? Jak Pan widzi relacje państwo-Kościół i udział Kościoła w debacie publicznej?
To, o czym pan mówi, jest charakterystyczne dla tych, którzy chcą usunąć opinię chrześcijańską z debaty publicznej. Opinia chrześcijańska ma wpływ jedynie w tym zakresie, w jakim sami Polacy kierują się przekonaniami katolickimi. Jako katolików obowiązuje nas Credo i Katechizm Kościoła, ale to, czy kierujemy się tymi zasadami w życiu społecznym, zależy od każdego wyborcy i polityka z osobna. Nasze ustawodawstwo dzisiaj w większym stopniu niż w innych krajach Europy Zachodniej odpowiada kryteriom cywilizacji chrześcijańskiej tylko dlatego, że Polacy mają takie poglądy. Instytucje Kościoła muszą mieć prawo normalnej pracy i korzystania z należnej wolności. Opinię chrześcijańską należy umacniać i powinna ona oddziaływać na życie społeczne. Katolicyzm jest dziś ostatnim rzecznikiem republikańskiej koncepcji państwa i przekonania o możliwości racjonalnej, motywowanej odpowiedzialnością, debaty na temat spraw społecznych.
Zamierza się Pan angażować w spór o IPN i lustrację?
Apelowałem o odrzucenie ostatnich zmian w ustawie IPN na dwa dni przed katastrofą smoleńską (w której zginęli dwaj główni protagoniści tego sporu). Bardzo negatywnie oceniam podpisanie tej ustawy przez marszałka Komorowskiego. IPN jest wielkim osiągnięciem wolnej Polski. Wykonał bardzo cenną pracę realizując i wspierając proces lustracji, ale równocześnie wykonał ogromną pracę naukową. Dzisiaj zagrożenie niezależności IPN-u to zagrożenie tych prac, które IPN wykonuje. Akta, którymi dysponuje IPN, powinny być otwarte dla opinii publicznej. Nie można traktować sekretów SB jako tajemnicy stanu wolnej Polski.
Jak będąc prezydentem ułożyłby Pan swoje relacje z rządem Donalda Tuska? Czy wzorowałby się Pan na prezydenturze śp. Lecha Kaczyńskiego?
Prezydent powinien korzystać ze wszystkich uprawnień konstytucyjnych, które służą wykonywaniu jego odpowiedzialności. Gdybym został wybrany, chciałbym oddziaływać na prace każdego rządu korzystając z takich instrumentów jak Rada Gabinetowa, przez aktywny udział w procesie ustawodawczym, ale również poprzez odwoływanie się bezpośrednio do opinii publicznej w orędziach.
Prezydent osiąga największy sukces, jeżeli jego stanowisko jest brane pod uwagę w procesie ustawodawczym i wpływa na kształt ustaw. Musi jednak korzystać z weta i kiedy atakowana była instytucja weta, broniłem go jako niezbędnego elementu procesu ustawodawczego. Bo skoro prezydent podpisuje i promulguje ustawy, to ma również prawo ich oceny.
Które z ostatnich projektów ustaw by Pan zawetował?
Na przykład nowelę ustawy o przemocy w rodzinie.
Co Pan sądzi o pomyśle marginalizacji urzędu prezydenta, który wysunął premier Tusk?
To bardzo konsekwentna próba domknięcia władzy partyjnych central w Polsce. Władza prezydenta jest tą, poprzez którą w największym stopniu może wyrazić się opinia publiczna. Parlament i rząd tworzą partie polityczne. Te zaś są dziś pod oligarchiczną kontrolą partyjnych central. Wybory prezydenckie są bardziej otwarte. Atak na powszechne wybory prezydenckie i na kompetencje Prezydenta, to w istocie działanie na rzecz państwa partyjnego, do którego premier Tusk bardzo się przekonał. Tymczasem w interesie państwa jest, by władza partyjnych central została ograniczona.
Rozmawiał Michał Jasiński
Źródło: Fronda.pl