Zamiast podniesienia ducha publicznego okres pokwietniowy przyniósł zaostrzenie konfliktu i skrajności w życiu politycznym. Startując w wyborach prezydenckich ostrzegałem, że im więcej głosów padnie na dwóch dominujących kandydatów – tym silniej konflikt polityczny wybuchnie po wyborach. Koncentracja głosów nie oznaczała w tym wypadku porządku. To nie był znak porozumienia środowisk wewnątrz obozów politycznych, ale mobilizacji wojennej do walki z innymi Polakami. Ostrzegałem również, że kandydaci PO i PiS – wskutek osobistego zaangażowania w konflikt swych partii – nie są w stanie wykorzystać możliwości ponadpartyjnego przywództwa i arbitrażu, jakie daje władza prezydencka. Otrzymali wspólnie 78 % głosów. I zaraz po wyborach Bronisław Komorowski zapowiedział usunięcie („przeniesienie”) krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego. Potem przyszły deklaracje Jarosława Kaczyńskiego, podważające prawowitość nowowybranego Prezydenta, wraz z odmową współpracy na forum Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Ataki na krzyż stały się sygnałem do coraz bardziej skrajnych wypowiedzi Palikota i powołania jego ruchu pod hasłami otwartej walki z Kościołem. Apogeum konfliktu przyniósł mord łódzki na jednym z pracowników Prawa i Sprawiedliwości. A w tle tych wydarzeń rosła rola SLD, któremu konflikt PO i PiS otworzył pole do zdobycia pozycji jedynego arbitra ich konfliktu.
Skomentuj - Blog Marka Jurka, grudzień 2010 r.