Na Krajowej Konferencji Prawicy, 15 stycznia tego roku, zaapelowałem do polityków Prawa i Sprawiedliwości i Polska Jest Najważniejsza o porozumienie minimalne: przynajmniej w wyborach do Senatu. Wybory są większościowe, w jednomandatowych okręgach wyborczych i nawet druga partia w Polsce – jeśli chce, by PO znalazła się w drugiej Izbie w mniejszości – powinna budować szerokie porozumienie. Jeśli chodzi o Prawicę Rzeczypospolitej – doskonale wiemy, że w ogólnopolskich wyborach nie mieliśmy ani 15, ani 10, ani 5 % poparcia. Choć wiemy, że poparcie w wyborach samorządowych jeszcze dla nas wzrosło (więc – choć wolno – rośnie). PiS zaś również powinien pamiętać, że nie miał ani 50, ani 40, ani 30 %. W wyborach europejskich przekroczył próg 25 %, w wyborach regionalnych – nie. (Mówię tylko o wyborach na listy, choć wybory większościowe – do Senatu’2007 i uzupełniające’2008 są o wiele bardziej instruktywne). O ile więc jest oczywiste, że w wypadku takiego porozumienia zdecydowaną większość kandydatów powinien wysunąć PiS – wiadomo, że sam wyborów nie wygra. To wyjaśnienie jest potrzebne, o ile nie działa zwykły imperatyw solidarności. Chyba, że nie tylko od solidarności, ale nawet od wygranej z PO ważniejszy jest stały, parokrotnie przez polityków PiS formułowany cel eliminacji prawicy chrześcijańsko-konserwatywnej („na prawo”).
Wczoraj w „Warto rozmawiać” Jarosław Kaczyński po raz kolejny potwierdził doktrynę sformułowaną w grudniu’2009 przez Adama Lipińskiego: „nie jest możliwa współpraca przy zachowaniu odrębności partyjnej”. Jego wybór – choć zapewne nie będzie chciał wziąć za niego odpowiedzialności, będzie kluczył będąc za, a nawet przeciw, tak jak nie wziął odpowiedzialności za własną prezydencką kampanię wyborczą.
Skomentuj - Blog Marka Jurka, styczeń 2011 r.