Sprawiedliwość nie może kończyć się na zaspokojeniu społecznego niezadowolenia.
Gdy słyszę coraz bardziej kuriozalne wiadomości o rozkładzie naszej cywilizacji, gdy media donoszą o projektach legalizacji kazirodztwa w Szwajcarii czy „współ-homo-ojcostwie” (czy jak to jeszcze nazwą) Eltona Johna i jego kolegi, nie bardzo mam ochotę przyłączać się do rozdzierania szat. Najłatwiej wszystko zrzucić na mityczną poprawność polityczną. Jednak o wiele ciekawsza od politycznej poprawności jest zwykła moralna bezmyślność.
Warto zastanowić się nad stanem polskiego dziennikarstwa, gdy dziennikarze jeden za drugim powtarzali jako zabawną ciekawostkę, bez słowa dezaprobaty, ponury news o „surogatce” wynajętej do urodzenia dziecka dla dwóch homoseksualistów. Szkoda, że nie pomyśleli choć przez chwilę o swojej godności, o tym, jak traktują zasady, do których przecież, nawet jeśli rzadko, w większości się przyznają. Chrześcijaństwo nie jest bowiem mglistą filozofią. Choć ma metafizykę, to chrzest albo ślub stanowią fakty bardzo konkretne, angażujące określone, zrozumiałe i regularnie powtarzane, zobowiązania.
Cywilizacja chrześcijańskiego Zachodu jest niszczona nie dlatego, że ci, którzy ją otwarcie zwalczają, od czasu do czasu wygrywają wybory. Gdyby tak było – ich pomysły lądowałyby na śmietniku po każdej wygranej „centroprawicy”. A przecież kontrkultura śmierci postępuje stale i coraz dalej, niezależnie od zmieniających się rządów. Dlaczego? Bo zasady porzucają ci, którzy udają, że je ciągle wyznają. We Francji to rząd „centroprawicy” jeszcze za prezydentury Giscarda d’Estaing zalegalizował dzieciobójstwo prenatalne. W Wielkiej Brytanii rządzą dziś neotorysi, wysyłający delegatów na parady homoseksualne.
To Angela Merkel (jak powiedziałby z emfazą Adam Bielan – niemiecka Joanna Kluzik-Rostkowska) ma wicekanclerza żyjącego w oficjalnym związku homoseksualnym. To nie poprawność polityczna, lewacy czy liberałowie spowodowali ustrojową deregulację współczesnego Zachodu. Spowodowało ją porzucenie cywilizacji chrześcijańskiej przez tych, którzy zostali powołani do jej obrony. Jan Paweł II
nazywał to milczącą apostazją. Bez otwartych deklaracji, po cichu, większość przywódców Zachodu przyjęła nowe zasady, które coraz bardziej otwarcie sprzeciwiają się normom etyki chrześcijańskiej.
Większość tyranii chciała zawsze, by ich poddani świetnie się bawili, a sprawy poważne zostawiali władzy. Z dyktaturą relatywizmu też kolaboruje się na wesoło. Dziennikarze się bawią, a politycy milczą. Parlamenty nie wydają uchwał przypominających, że dziecko ma prawo do dwojga naturalnych rodziców (bo może zabrać ich zły los, ale nie może ich odbierać społeczeństwo, wprowadzając wywrotowe antyprawa).
Komisja Europejska nie domaga się wyjaśnień. A najbardziej „konserwatywni” politycy uspokajają nas, że pary hetero mogą mieć swoje dzieci, a nawet mogą swój sposób życia przedstawiać (oczywiście z należytym umiarem) jako właściwy. Rzeczywistym wyjściem z kryzysu Zachodu nie jest epatowanie się ekscesami, które – jeśli nie zatrzymamy dekadencji – jutro staną się powszechne, ale zdecydowane zaangażowanie na rzecz zasad cywilizacji chrześcijańskiej. Trzeba je proponować, traktując jako rzeczywiste gwarancje godności, wolności i solidarności ludzi. Jedynie one są alternatywą dla dyktatury relatywizmu. Tertium non datur.
Cywilizacja chrześcijańska nie jest utopią. Miliony Europejczyków wierzą w Dekalog i Ewangelię. Jeśli opinia chrześcijańska działa, jeśli są politycy, którzy mają odwagę ją reprezentować – narody mogą ją zachować i rozwijać. Na Węgrzech premier Viktor Orban proponuje nową konstytucję, wyraźnie odnoszącą się do Boga i potwierdzającą prawo do życia od poczęcia (będące dziś najważniejszym sprawdzianem ustrojowego charakteru państw).
Miejmy nadzieję, że dziennikarze naszej radykalnej centroprawicy – wczoraj z przejęciem tłumaczący, dlaczego nakazem racji stanu jest zaliczenie „Evangelium vitae” do rzędu utopii – nie będą jutro pisać apeli do premiera Węgier, by politykę ograniczył do… polityki. Węgry – stojące dziś na czele Unii Europejskiej (co samo w sobie jest pięknym znakiem czasu) – proponują rzeczywistą alternatywę dla Europy i jest to alternatywa wiarygodna, bo Viktor Orban prowadzi politykę naprawdę.
Na gorszące odprawy postkomunistycznej nomenklatury w przedsiębiorstwach państwowych nałożył 98-procentowy podatek. To prawdziwa decyzja, odzyskująca społeczne pieniądze, a nie ekwilibrystyka „antyubekizacyjna”, po której ubeckie emerytury są ciągle wyższe od emerytury przeciętnego Polaka. Viktor Orban pokazał, co znaczy wypełnić demokratyczny mandat.
Ale proponując przywrócenie państwu węgierskiemu chrześcijańskiego charakteru pokazał też, że sprawiedliwość nie może kończyć się na zaspokojeniu społecznego niezadowolenia. Dobro wspólne to powinności poszczególnych ludzi wobec narodu, ale również moralne powinności narodu wobec Boga i każdego człowieka, szczególnie najsłabszego, najbardziej potrzebującego solidarności.
źródło: artykuł z Gościa Niedzielnego z numeru 4/2011