Będą składać projekty ustaw, zbierać pod nimi tysiące podpisów, urządzać marsze pro life. Spokoju nie będzie. O polskich integrystach katolickich pisze
Mówią o sobie, że są katolikami konserwatywnymi czy "archipelagiem radykalnej ortodoksji". Łączy ich działanie na rzecz "cywilizacji życia" w miejsce zalewającej Zachód "cywilizacji śmierci". W tym głównie przejawia się ich przywiązanie do dziedzictwa Jana Pawła II, który te pojęcia wprowadził do obiegu publicznego. Sens ich publicznego zaangażowania wyznacza obrona życia poczętego bez żadnych wyjątków.
Polska usłyszała o nich szerzej wiosną tego roku przy okazji boju o wprowadzenie antyaborcyjnych zmian w konstytucji. Po ich przegranej ich lider Marek Jurek zrezygnował z funkcji marszałka Sejmu i z kilkoma innymi parlamentarzystami wystąpił z PiS-u.
Pod listem Jurka do premiera Kaczyńskiego w sprawie bojkotowania prac nad poprawkami do konstytucji podpisało się blisko 70 posłów. List, jak na twarde reguły dyscypliny w PiS-ie, był mocnym dowodem wpływów byłego marszałka. Ale gdy odszedł z PiS-u, zostało przy nim niewielkie grono współwyznawców. Katoliccy integryści musieli przyjąć do wiadomości, że mogą być silni jedynie w szerszej prawicowej grupie.
W kategoriach strategii politycznej Jurek popełnił kardynalny błąd - poparcie dla swych poglądów uznał za potencjał dla nowego ugrupowania. Wypomniał to mu Jarosław Sellin, PiS-owski wiceminister kultury i osobisty przyjaciel. Mówił, że nie rozumie jego ruchów - przecież powinien wiedzieć, że oprócz walki do końca o własne idee ważna jest też jedność i siła prawicy. A tę dziś gwarantuje PiS. Abp Michalik, przewodniczący Episkopatu i największy zwolennik grupy Jurka wśród hierarchów, podczas procesji Bożego Ciała mówił, że wśród kupczących życiem poczętym partii znalazł się jeden "człowiek sumienia". Ale przed ostatnimi wyborami dał do zrozumienia, że trzeba poprzeć PiS.
Współdecydowanie o władzy dawało integrystom poczucie mocy - pełno ich było w mediach i w polityce. W publicznym radiu i telewizji pracują w programach informacyjnych, swe łamy szeroko udostępniła im "Rzeczpospolita" kierowana przez Pawła Lisickiego, za co redaktor naczelny "Dziennika" nazwał konkurencyjny tytuł sektą. Do swych pism zaliczają "Frondę" i "Christianitas". Prowadzą strony internetowe i blogi. Działają w organizacjach katolickich.
Uznawali, że oto nadszedł ich czas. Identyfikowali się z hasłem IV RP i rewolucji moralnej. Polskę chcieli zmienić gruntownie. Do życia politycznego i społecznego miała wrócić moralność wytrzebiona przez opary postkomunizmu zrodzonego przy Okrągłym Stole i zakonserwowanego porozumieniem ukształtowanych wówczas elit. Z równym entuzjazmem zabrali się do moralnego uzdrawiania Kościoła i państwa. Kluczem miało być rozliczenie z komunistyczną przeszłością.
I rzeczywiście zatrzęśli państwem i Kościołem.
Strażnicy świętego ognia
Ich podstawowym hasłem jest ad fontes, czyli "do źródeł" - wiary, teologii i filozofii. Twierdzą, że Europa przeżywa kryzys, bo wyrzekła się chrześcijańskiego dziedzictwa, bezkrytycznie poddając się dyktatowi oświecenia i jego dziecka - liberalizmu. Ciągła polemika z oświeceniem, Voltaire'em i Rousseau łączy ich z innymi nurtami katolickiej prawicy. Wspólnie walczą u boku mieszkańców Wandei przeciw oddziałom rewolucyjnej Francji. Razem zwalczają lewicę wszystkich czasów i odcieni, demaskują masonerię i jej wpływy. W hiszpańskiej wojnie domowej sekundują gen. Franco.
Spośród zwolenników prawicy wyróżnia ich to, że dla siebie wybrali rolę strażników świętego ognia - katolickiej ortodoksji i tradycji. Nie kryją krytycznego stosunku do Soboru Watykańskiego II. Uważają, że Kościół poszedł na zbyt dalekie ustępstwa wobec świata współczesnego, płacąc za to ogromną cenę zlaicyzowania społeczeństw Zachodu. Przeciwni są otwarciu na świat, zmianom w liturgii i zbytniemu zaangażowaniu w ekumenizm. Wytrwale zabiegali o to, by Benedykt XVI dopuścił sprawowanie mszy św. w tradycyjnym rycie trydenckim (w tym są podobni do Bractwa św. Piusa X - wyznawców ekskomunikowanego przez Jana Pawła II abp. Lefebvre'a). „To akt sprawiedliwości względem Kościoła” - pisał Paweł Milcarek, redaktor naczelny „Christianitas”. I pytał: „Skoro za równoprawną uznano nawet formę »trydencką « kultu, jak traktujemy »trydencką « treść naszej wiary w Ewangelię? Treść, która jako dogmat domaga się przyjęcia przez wszystkich w Kościele”.
Przyczynili się do podjęcia przez rząd Jarosława Kaczyńskiego decyzji o niepodpisywaniu Karty Praw Podstawowych ze względu na rzekome zagrożenia, jakie niesie dla ustawodawstwa w kwestiach światopoglądowych. Byli inicjatorami podjęcia przez Sejm dwóch uchwał, w których zapisano m.in., że "niszczenie życia poczętego jest drastycznym naruszeniem praw człowieka. Nie można go usprawiedliwić żadnymi okolicznościami".
Szczególną sympatią darzą obecnego papieża - za obronę ortodoksji. Często przywołują jego słowa wypowiedziane w czerwcu tego roku do biskupów słowackich, że ich ojczyzna oraz Polska są zagrożone tym, iż "dziedzictwo [katolickie], którego nie zdołał zniszczyć reżim komunistyczny, zostanie podważone przez fermenty typowe dla zachodnich społeczeństw: konsumpcjonizm, hedonizm, laicyzm, relatywizm". Powinny więc włączyć się do nowej ewangelizacji krajów starej Europy.
Ufają, że ich katolicka rekonkwista ma się dopiero rozpocząć.
Kościół mój widzę ubogi
Integryści nie są tożsami z Radiem Maryja. Nie akceptują radiomaryjnej bigoterii, choć doceniają walor ewangelizacyjny toruńskiej rozgłośni. Długo jej bronili, ale przestali. Poróżniła ich sprawa lustracji w Kościele, zwłaszcza historia abp. Wielgusa i jego niedoszłego ingresu. Toruńskie media o wielu z nich pisały, że są "tzw. publicystami katolickimi".
Paweł Milcarek na swym blogu wyznał: „Czuję się oszukany - bo jednak akurat w sprawie ochrony życia wierzyłem w bezkompromisowość Radia” - choć już wcześniej wiedział, że wbrew twierdzeniom jego przeciwników „ani Radio Maryja nie jest »rzecznikiem Kościoła trydenckiego «, ani o. Rydzyk nie jest żadnym »integrystą «. Radio to po prostu inna wersja posoborowego aggiornamento”, czego dowodzi choćby „bezceremonialne przekształcanie liturgii w wiece”.
O. Rydzyk jako zwolennik soborowego otwarcia na świat? Tego nie wymyśliłby nawet najtwardszy zwolennik redemptorysty.
Politycy integryści potrafią być jednak bardziej elastyczni od swych kolegów publicystów. Zawsze korzystają z zaproszenia do toruńskiej rozgłośni, publikują w "Naszym Dzienniku". Sam Jurek nie zareagował na nazwanie przez o. Rydzyka zebrania kobiet u Marii Kaczyńskiej "szambem".
Skomplikowane stosunki łączą integrystów z Episkopatem. W pełni akceptują sukcesję apostolską biskupów, ale coraz śmielej wyrażają krytyczne opinie o konkretnych działaniach hierarchów. Ze sprawy lustracji odpytywali Episkopat z pasją Savonaroli. Krytykowali za jej niepodjęcie na początku niepodległości, chowanie wstydliwych spraw pod korcem, żądali jednoznacznych rozliczeń. Po każdym odcinku medialnego serialu z ujawnianiem kolejnych kościelnych prawdziwych lub domniemanych agentów pytali hierarchów: "Dlaczego nic nie robicie?".
Nie szczędzili słów krytyki biskupom, którzy wyrazili sceptycyzm wobec próby wprowadzenia proaborcyjnych zmian w konstytucji. Wypowiedź abp. Gocłowskiego w tej sprawie Jurek uznał w swoim publikowanym w "Christianitas" dzienniku za przejaw "fundamentalnego irenizmu", czyli niemal grzechu śmiertelnego ustępstw w doktrynie. I wyznał: "Marzę o Kościele prawdziwego ubóstwa (...), które nie wyrzeka się widzialnych znaków chwały Bożej, świetności świątyń i aktywności społecznej, ale rezygnuje z nich, gdy nie można tego osiągnąć w sposób odpowiadający naturze Kościoła. Takie ubóstwo wymaga rezygnacji z nadambitnych inwestycji, z cichych układów z możnymi polityki i gospodarki".
Znów w politycznej niszy
Namówić potężny Kościół polski, by wyzbył się środków doczesnych dla realizacji swej misji, to zadanie dla prawdziwego "Bożego szaleńca". Rozumiem, że dzisiejsi ortodoksi mogą tęsknić do czystości życia pierwszych chrześcijan. Ale czy ma to oznaczać pozbawienie się przez Kościół narzędzi, które od wieków oswoił i stosuje nader skutecznie dla większej chwały swojej i Boga?
Wolność od kompromisów zakreśla również aksjologię obecności integrystów w szerszych formacjach politycznych. „Naszą politykę - zanotował Jurek - od lat prowadziliśmy w oparciu o »opcję preferencyjną na rzecz narodowej większości «. (...) Prawica w Polsce może dysponować względną większością, ale właśnie dlatego jest to zbiór niepodzielny”. Centroprawica musi jednak zrozumieć, że „warunkiem koniecznym większości prawicowej jest udział aktywnej opinii katolickiej”. Prawica katolicka musi być zdolna do „odpowiedzialnej współpracy w ramach szerszej, nie zawsze sympatycznej, struktury”, ale też do „powiedzenia »nie «, gdy współpraca staje się pozorna i nie można już prowadzić naszej polityki na rzecz chrześcijańskiego charakteru państwa, ładu moralnego, praw rodziny. Wtedy przychodzi czas secesji - która musi trwać tak długo, aż centroprawica stanie się na nowo prawicą”.
W oczach prezesa PiS-u taką postawą Jurek zasłużył na miano "agenta lub wariata". W swych zapiskach pokazał, że świadom jest ograniczeń, jakie niesie jego postępowanie. "Ten dziennik staje się monotematyczny, ale tak właśnie działa społeczeństwo liberalne. Systematyczna negacja chrześcijańskich zasad życia prowadzi do tego, że chrześcijanie - upierając się przy prawdzie moralnej - zaczynają uchodzić za maniaków i (co więcej) tak się zachowują".
Nie zwalałbym winy na społeczeństwo liberalne. Kaczyńskiemu, abp. Michalikowi i Sellinowi daleko do jego gorliwych propagatorów. Coś takiego musi tkwić w autorze tych słów i jego kompanach, że innym przechodzi ochota na wspólną działalność.
Integryści wylądowali dziś w politycznej niszy - tam, skąd kilka lat temu wyruszyli na podbój wielkiego świata. Warto o nich rozmawiać nie ze względu na ich polityczną siłę, bo tej - pozbawieni funduszy i struktur - nie mają. Ich jedyną siłą są poglądy, które wyznaje wiele osób ze świata polityki, mediów i Kościoła. To do nich mogą się odwołać, pełniąc funkcję wyrzutu sumienia, by tamci nie zapomnieli o wartościach, które wspólnie uznają za podstawowe.
Jurek i jego zwolennicy mają poczucie klęski. Nie stracili jednak wiary w słuszność swej misji. Szukają więc sposobu na obecność w życiu publicznym. Rozpięci są między utrzymywaniem środowiska w osobnej partii politycznej a skupieniem aktywności w stowarzyszeniach i klubach. Za pierwszym rozwiązaniem przemawiają względy praktyczne - dla wielkiego prawicowego partnera atrakcyjniejszy może się okazać akces konkretnego podmiotu niż kilku dość znanych osób. Za drugim - realistyczne założenie, że po niedawnych doświadczeniach Jarosław Kaczyński ma dość współpracy z ludźmi, których metod działania nie rozumie.
Kaczyński to głos Michnika
Czym mieliby się zająć polscy integryści? Może bioetyką? Tomasz Terlikowski napisał w "Rzeczpospolitej" ("Katolicy potrzebują skutecznego lobbingu", 13 listopada 2007), że w Polsce nie ma ustawy bioetycznej, która regulowałaby status prawny embrionu i dopuszczalność technik badawczych na komórkach macierzystych. Wskutek tego "ludzki zarodek ma w naszym kraju o wiele mniejsze prawa niż w Holandii". To, że badacze czy lekarze tego nie wykorzystują, "wynika wyłącznie ze zwyczaju lub inercji". Dochodzi do tego aktywność środowisk gejowskich i proaborcyjnych, które co prawda dziś są w odwrocie, ale żadna koniunktura nie trwa wiecznie.
Według Terlikowskiego na PiS i PO „zorganizowana opinia katolicka” nie ma co liczyć - te partie są za utrzymaniem status quo w sprawach światopoglądowych. Wtóruje mu Milcarek: nawet „w sprawie tak oczywistej jak respektowanie prawa do życia dla wszystkich, przywódcy rządu i opozycji powtarzali te same nieprawdy, które kiedyś (...) ukuła »Gazeta Wyborcza «. Jarosław Kaczyński i Donald Tusk mówili jednym głosem - i był to głos Adama Michnika”.
Gdyby nie było Michnika, konserwatywni katolicy powinni go wymyślić.
W realnej działalności pozostają im zatem stowarzyszenia katolickie, nagłaśnianie swych poglądów w mediach i wywieranie maksymalnej presji na parlamentarzystów myślących jak oni. Będą składać projekty ustaw, zbierać pod nimi tysiące podpisów, urządzać marsze pro life. Nie ustaną w wysiłkach, by dokończyć dzieła, którego nie udało im się zrealizować w minionych dwóch latach. Za ich sprawą nie będzie spokoju w kwestii prawnych regulacji spraw światopoglądowych. Spokoju, którego chce społeczeństwo, większość polityków i prominentni biskupi.
Za wzór stawiają sobie prawicę amerykańską - jak oni radykalną, wpływową i nieprzejednaną w zwalczaniu "cywilizacji śmierci". Jurek pisze, że w republikańskich prawyborach prezydenckich chrześcijańscy konserwatyści poparli "mniej znanego, ale budzącego większe zaufanie Mitta Romneya, b. gubernatora Massachusetts. (...) Cywilizacja życia ma prawo do swojej polityki".
Polscy integryści będą chcieli pójść tą samą drogą. Tym bardziej że za trzy lata czekają nas wybory prezydenckie. Jurek i jego zwolennicy spróbują urządzić na prawicy swoiste prawybory. Musi być do nich gotowy Lech Kaczyński i cały PiS, których czeka nie tylko ciężka praca nad przesunięciem się do centrum, by zdobyć głosy młodego elektoratu, lecz również konieczność odpowiedzi na pojawienie się polskiego Mitta Romneya.
Mirosław Czech